piątek, 7 marca 2014

Rozdział 5

Właśnie wyszłam ze stajni, kierując się na ujeżdżalnię, żeby porozmawiać z Dominiką, kiedy przed stajnią zaparkował dobrze znany mi samochód. Wysiadł z niego mój tata.
- Tato, co ty tu robisz? - spytałam.
- Zabieram cię do domu - odparł oschle.
-Już? Ale...
- Ani słowa - warknął.- Od pół godziny próbowałem się do ciebie dodzwonić. Zapomniałaś, że idziemy na urodziny twojej cioci? Za 10 minut powinniśmy być na miejscu. A ty nawet się stąd nie ruszyłaś i... śmierdzisz jak stara obora. W samochodzie na tylnym siedzeniu masz jakieś ubrania. Przebierz się. Prysznic weźmiesz na miejscu, ciocia nie zauważy.
Faktycznie zapomniałam, że ciocia ma urodziny. A telefon zostawiłam w siodlarni. Westchnęłam, zmuszona znowu przełożyć rozmowę z Dominiką.
gify konie

Niestety Gabi musiała jeszcze tego samego dnia wyjechać, więc już się nie spotkałyśmy. Na drugi dzień po ,,imprezie" udało mi się wyrwać do stajni. Myślałam, że dostanę szlaban, ale Kaśka miała dziś swoją jazdę, więc tata musiał ją zawieźć. Przy okazji zabrał mnie. Rodzic z siostrą pojechali na chwilę nad rzekę, ponieważ wyciągnęłam ich z domu dużo wcześniej. Sama kazałam się wysadzić na drodze do Rumaka i doszłam piechotą.
Przy bramie Dominika stała na drabinie i odmalowywała logo Czerwonego Rumaka. Oczy konia, a także grzywę i ogon pomalowała fluorescencyjną farbą, dzięki czemu jarzyły się delikatnym blaskiem, kiedy padł na nie cień dziewczyny.
- Czeeeść! - zawołałam.
Dominika spojrzała na mnie, nie kryjąc zdziwienia..
- Maad? Co ty tu robisz? Przecież powinnaś mieć szlaban...
- Kaśka ma jazdę, ja przyjechałam z nimi. No i przydałoby się zabrać rower, który wczoraj zostawiłam.
- Ale.. nie wiem, czy... powinnaś tam iść.
-A dlaczegóż to?
W tym momencie powietrze rozdarło pełne furii rżenie. Przerażone, ale przede wszystkim wściekłe.
-Kamir!- krzyknęłam, puszczając się biegiem w kierunku, z którego dochodziło rżenie- na halę.
Dominika zawołała mnie po imieniu, ale zignorowałam ją. Wpadłam na krytą ujeżdżalnię w tempie błyskawicy. Zobaczyłam mojego konia, na którym siedziała... Beata! Jako rzędu użyła wędzidła munsztukowego i siodła westernowego, gdzie jedno do drugiego pasowało jak pięść do oka. Dziewczyna trzymała wodze niemal przy samym wędzidle. Kamir ślinił się, próbując uwolnić spod ostrego wędzidła. Za każdym razem kiedy wierzgnął, otrzymywał mocne uderzenie batem w zad lub szyję. Wówczas podrywał się do galopu, a po chwili Beata zdecydowanym szarpnięciem raniła mu pysk i uniemożliwiała bieg. W końcu Kamir zaczął obracać się wokół własnej osi. Dziewczyna kopała go za to po bokach. W końcu przestałam być jak sparaliżowana i podbiegłam do wałacha. Złapałam go za wodze, wyrwałam je z rąk Beaty, a ją samą popchnęłam tak, że spadła z konia.
- Co ty wyprawiasz?! - wydarłam się na całe gardło. - Co robisz na MOIM koniu?! Wynoś się stąd, bo... bo będzie źle.
- To bydle potrzebuje porządnej szkoły.
- A ty potrzebujesz lekarza. Właśnie... dzwonili ze szpitala. Prosili, żebyś oddała im ich szlafrok. Wiesz który? Ten taki biały z przydużymi rękawami.
Z drwiącym uśmieszkiem minęłam Beatę i wyszłam z hali. Zignorowałam Dominikę, która właśnie weszła na krytą ujeżdżalnię.
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
Wiem, krótko. Piszę coraz gorzej. Ale jak już mówiłam, mam szkołę -,- Wiem, taka długość rozdziału nie jest satysfakcjonująca, ale zawsze coś ;)