sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 3

Rozdział dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce i świetnej pisarce/malarce Gabi "Sophie.N" <3
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
   Stałam w boksie Kamira i szczotkowałam go przed jazdą. Szlag mnie trafiał, kiedy wiedziałam, że naprzeciwko, tam, gdzie jeszcze niedawno był Rubin, Beata czyściła swojego Pikadora. Za nic w świecie nie miałam ochoty jeździć w tym samym czasie co ona, ale nie zamierzałam ustąpić. Kątem oka dostrzegłam, że Beata raz na jakiś czas zerka w naszą stronę i przygląda się mojemu konikowi, jednak ja to ignorowałam. Skupiłam się na Kamirze, nic więcej dla mnie nie istniało.
   Stępowałyśmy po tej samej ujeżdżalni, w różnych kierunkach. Denerwował mnie mijający nas co chwilę Pikador. Nie, uświadomiłam sobie, to nie Pikador mnie wkurza, lecz jego właścicielka. Za każdym razem jej twarz zdradzała wściekły grymas. Żałowałam, że w pobliżu nie ma nikogo. Dziewczyny były w stajni, a Dominika z Hubertem w domu. Gdyby ktoś patrzył na nas, czułabym się bezpieczniej.  Wiedziałam, że w końcu znajdzie sposób, by nas upokorzyć. Gdy próbowała zakłusować, nawet nie użyła łydek. Od razu uderzyła Pikadora palcatem skokowym w zad. A że zbliżali się do nas, świst bata wystraszył mojego konia. Kami uskoczył w bok i przegalopował kilka kroków. Bardzo szybko udało mi się go uspokoić. A na ustach Beaty zalśnił tryumfalny uśmiech. Ja też się uśmiechnęłam. Kamir był bardzo płochliwym koniem. Ufał mi bezgranicznie, ale nieraz zdarzało mu się ponieść lub uskoczyć w bok. Dla mnie to było nic. Dalej stępowaliśmy. Moim zdaniem Beata za szybko przeszła do szybszego chodu. Zmieniliśmy kierunek, a ona zrobiła to samo. Węszyłam podstęp, ale nie mogłam nic zrobić. Kiedy nas minęła wydawało mi się, że widziałam kątem oka jak unosi palcat. Wydawało mi się? Chwilę potem już nie miałam wątpliwości. Usłyszałam świst, potem uderzenie w zad konia. Mojego konia. Następne co pamiętałam to reakcja Kamira. Stanął dęba tak wysoko, że prawie polecieliśmy do tyłu. Błyskawicznie położyłam mu się na szyi, kopiąc go bezlitośnie w boki, żeby tylko nie miał okazji znów się unieść. Udało się, ale nie tak, jak miałam nadzieję. Wałach strzelił naprzód dzikim galopem, strzelając barana co jedno foule. Z ust wyrwał mi się cichy jęk, chociaż miałam ochotę krzyczeć. Wypuściłam wodze a złapałam za przedni łęk siodła. Szarpanie go i tak nic by nie dało. Wpadłby w jeszcze większą panikę i prędzej poraniłabym go wędzidłem, niż go uspokoiła. A czułam, że nie mogę spaść. Beze mnie na grzbiecie jeszcze trudniej byłoby mu się opanować.
-Prrr!- zawołałam.- Spokojnie, ciii...
Koń przestał wierzgać, ale dalej biegł przed siebie na oślep, rżąc przeraźliwie. Niebezpiecznie zbliżyliśmy się do ogrodzenia ujeżdżalni. Metrowy płot nie był dla Kamira żadną przeszkodą. Koń skakał wiele wyżej, nasz rekord to półtora metra. Wiedziałam, że bez problemu przeskoczy, chociaż nie chciałam tego. Nie wiedziałam, gdzie koń się zatrzyma. Na wolności mógł daleko ponieść. Pierwszy raz w życiu bałam się Kamira. Wałach skoczył. Jedyne, co mi zostało to zrobić półsiad i dać się ponieść. Dobiegł do ogrodzenia stadniny. Tamto miało ze dwa i pół metra więcej. Jedyną możliwością ucieczki stąd było wyjście przez prawie zawsze otwartą bramę. Koń wbił kopyta w ziemię, zawrócił na zadzie i puścił się galopem w drugą stronę.
-Ho!- usłyszałam krzyk i zorientowałam się, że przy Kamirze stoi Dominika, ściskając mocno za wodze.- Spokooojnie.
Kamir spróbował stanąć dęba, ale Domi trzymała go z całej siły. Gdy chciał się cofnąć, ona trochę ustąpiła, pozwoliła mu zrobić trzy kroki do tyłu, ale nie wypuściła wodzy.
-Zsiadaj- syknęła Domi.- Na co czekasz?!
Błyskawicznie przerzuciłam prawą nogę nad zadem konia i zsunęłam się po jego boku. Wzięłam w rękę wodze, a Dominika odsunęła się od Kamira. Dopiero wtedy zobaczyłam, że zaczął się rozluźniać, uspokajać.
-Przepraszam- Dominika pochyliła się, oparła dłonie na kolanach i oddychała ciężko, patrząc w ziemię.- Nie chciałam nakrzyczeć, ale mnie wystraszyliście. Właśnie wychodziłam z domu, kiedy zobaczyłam jak Kamir zwariował. A najgorsze jest to, że... nic nie mogłam zrobić. On pędził tak szybko.... Mi zostało tylko odprowadzić was wzrokiem...- rozpłakała się.
-Domi...- szepnęłam kojąco. Spojrzałam jak się ma Kamir, ale ten był już całkiem spokojny. Wiedząc, że nie odejdzie, puściłam wodze i objęłam przyjaciółkę. Wszystko dobrze, Domi. Kamir by mnie nie skrzywdził, nawet w takim stanie- sama nie wierzyłam w swoje słowa.
-A co się stało?- Dominika się wyprostowała.
-Och, Magdaleno, jesteś cała?- Beata podbiegła do mnie. Widziałam, że Pikadora uwiązała za wodze na ujeżdżalni. Chciało mi się śmiać. Dziewczyna nawet nie kryła zadowolenia lśniącego jej w oczach. O to jej chodziło. Ja o tym wiedziałam, ona tym bardziej. Chodziło jej, żeby Dominika się nie dowiedziała.
-Nic mi nie jest?- rzuciłam wymuszony uśmiech Beacie.- W sumie to nie wiem, czego się wystraszył. Może bata- zobaczyłam napięcie na twarzy dziewczyny. Niedoczekanie. Jeśli powiem Domi prawdę, a zrobię to na pewno, to w cztery oczy, a nie przy tej bogatej laluni, która wszystko zgodni na zbieg okoliczności albo nieszczęśliwy wypadek. Postanowiłam na tą chwilę zrobić to za nią.- Pikador nie chciał zakłusować i Beata klepnęła go palcatem w łopatkę. Kamir tak się go boi, że nawet coś takiego mogło go przerazić.
Warto było skłamać, żeby zobaczyć minę Beaty, która mówiła: ,,Yyy... Co ona knuje? Będzie mnie kryła po tym, co zrobiłam? A może sama tak myśli?". W rzeczywistości nie skłamałam. Nie do końca... W końcu po tym zdarzeniu, które przedstawiłam Kamir uskoczył w bok i poniósł, ale przez chwilę...
 
 -Udało ci się- mruknęła Beata. Rozsiodłałam Kamira, a teraz rozczyszczałam go w jego boksie po jeździe, gdy tamta oparła się o bramkę i nie spuszczała z nas wzroku. Miałam ochotę krzyczeć, ale żal mi było konie straszyć.- To może był pierwszy raz, ale nie ostatni, gdy postanowiłam UMILIĆ wam życie. Będą też inne. Chyba, że zgodzisz mi się go oddać. Cały czas oferta z Pikadorem jest aktualna. Powiedz tylko słowo, a dostaniesz Wspaniałego konia sportowego za to łaciate bydlątko.
Wypuściłam czyszczone właśnie przednie kopyto (stałam tyłem do Beaty), odwróciłam się gwałtownie i podeszłam do dziewczyny, zaciskając palce na kopystce.
-A więc po co ci ,,to bydlątko"? Tak na serio, po co ci koń, do którego nie możesz się zbliżyć?
-To tylko kwestia czasu. Jego da się wytrenować, znam sposoby.
-Ach tak? Na przykład?
-Wystarczy podać koniowi końską- zaśmiała się ze swojego ,,żartu"- dawkę środków uspakajających, a jak będzie ledwo trzymał się na nogach, trzeba mu je związać i bić go batem, ostatecznie cienkim, mocnym kijem, po szyi, grzbiecie i zadzie.
Uniosła głowę dumnie, a mnie się zrobiło słabo. Otworzyłam usta, żeby coś jej odparować, ale się powstrzymałam. Pokręciłam głową z rezygnacją i wróciłam do czyszczenia Kamira. Nie można się kłócić ze wszystkimi głupcami tego świata, pomyślałam. Był to też cytat z mojej ulubionej książki.
-A więc jak brzmi odpowiedź?- spytała Beata.
-Zapomnij- rzuciłam, nawet na nią nie patrząc.
Mina jej stężała. Odeszła w stronę siodlarni.
   Wtedy poczułam wibrowanie w kieszeni bryczesów. To dzwonił mój telefon. Wyciszałam go zawsze, żeby nie straszył koni. Odłożyłam ostatnie już wyczyszczone kopyto i wyjęłam komórkę.
-Halo?
~Mag, jestem u babci~ usłyszałam głos Gabi.~Właśnie przyjechałam.
Gabi była moją najlepszą przyjaciółką. Lubiłam ją nawet bardziej niż Ilonę i Anetę. Niestety normalnie mieszkała w Warszawie. Do Krakowa przyjeżdżała raz na jakiś czas, gdyż mieszkała tu, w sąsiednim domu do mojego, jej babcia. Zawsze wtedy się spotykałyśmy.
-To świetnie- zawołałam.
~Jesteś w domu? Spotkamy się?
-Ech... jestem w stajni. Przyjechałaś swoim samochodem?
~No tak. Z rodzicami...
-Cudownie. Może poprosisz ich, żeby cię tu przywieźli? Wreszcie pokażę ci Kamira.
Gabi była u mnie wiele razy odkąd zaczęłam jeździć w Rumaku, ale jeszcze nigdy nie widziała stajni. Zawsze przyjeżdżała na krótko, w czasie kiedy nie jechałam do koni. Sama jeździła tylko rok krócej ode mnie.
Jej rodzice się zgodzili, więc poinstruowałam ją, jak dojechać. Piętnaście minut później zobaczyłam, jak jej samochód wjeżdża na parking. Przytuliłyśmy się przyjacielsko na powitanie. Potem zaprowadziłam ją do stajni.
-Pytałam wcześniej Domi...- zaczęłam nieśmiało.- Pozwoliła mi na twoją jazdę na Delgadzie- nie wspomniałam, że aby Gabi nie musiała płacić, umówiłam się z Dominiką, że posprzątam dodatkowo sama w każdym boksie i zamiotę korytarz stajni. Ale warto było się tak poświęcić, by zobaczyć radość przyjaciółki. - Idź obejrzeć konie- poleciłam.- A ja tylko przyniosę siodło i osiodłamy Delga. Potem pokażę ci Kamira.
   Poszłam po siodło, które było całkowicie zdekompletowane, więc ucieszyłam się, że nie kazałam przyjaciółce czekać. Musiałam najpierw znaleźć strzemiona, popręg i czaprak. Niech Aneta i Ilona omijają mnie przez resztę dnia szerokim łukiem, pomyślałam, dopinając ostatnie puślisko, bo powiem im co myślę o takim rozbrajaniu siodeł. A potem się dziwić, że brakuje części. Zarzuciłam siodło na przedramię lewej ręki, ogłowie wzięłam w prawą i wyszłam z siodlarni. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam Gabi stojącą przy boksie Kamira. Chciałam krzyknąć, żeby stamtąd odeszła, ale coś nie pozwoliło mi się odezwać. Może to przez zachowanie konia... Kami stał rozluźniony z uszami nastawionymi w stronę szepczącej do niego dziewczyny. Trącał chrapami jej wyciągniętą dłoń.
   Podeszłam spokojnie do niej. W końcu mnie zauważyłam.
-Madziu, jaki on śliczny- uśmiechnęła się.- Hmm... Opowiadałaś mi o wszystkich koniach w stajni, ale nie słyszałam o żadnym... Rhabbi Akk- odczytała z tabliczki.
-Mówiłam- stwierdziłam krótko.
-Nie pamiętam. No dobra, to pokażesz mi tego słynnego Kamira?
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-No co?- na jej zdziwiony wzrok jeszcze bardziej się roześmiałam.
W końcu wzięłam parę głębszych oddechów, żeby się uspokoić.
-Gabi, poznaj Kamira- wskazałam srokacza.
-Nie rozumiem... Przecież to...
-Koń ma na imię Rhabbi Akk- wyjaśniłam.- To imię mi się nie podobało, więc skróciłam je na Kamir. Nigdy nie używałam jego prawdziwego imienia, nawet przy rozmowach z tobą. Więc nie miałaś prawa wiedzieć. Ale, Gabi, on ci się dał dotknąć!- zawołałam.- Ten koń nie toleruje nikogo poza mną. Masz powód do dumy. To co, chcesz spróbować dosiąść tego wiatru?
Po błysku w jej oczach już znałam odpowiedź.
 -=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
 Heh, wena zawsze musi mi pokrzyżować plany. Zawsze było tak, że ja chciałam pisać, a jej się to nie podobało i szła sobie na spacer i zostawiała mnie samą. A tu co? Pierwszy raz w życiu mam odwrotnie. Chciałam zawiesić blogi na kilka tygodni, a wena co na to? ,,Nie ma mowy, nie pozbędziesz się mnie. Masz pisać i już." Taka tam bajeczka, ale rozdział jest, a ja zastanawiam się już, co dam na KSK xD No to tyle. Ja lecę. Mam do poskromienia pewną wenę [uderza prawą pięścią w lewą otwartą dłoń] xD Za dużo wina... chyba mszalnego xD Nie no, naprawdę lecę. Do następnej notki :D

środa, 11 grudnia 2013

Logo Czerwonego Rumaka

Obiecywałam Wam je już dawno, ale... mi się nie chciało xD Ostatnio rysowałam cały weekend, teraz pobawiłam się Paintem i oto jest! :D Jestem z siebie dumna :3
Mam nawet deski i gwoździe xD A konik własnoręcznie robiony ;D Teraz będzie widoczny w zakładce ,,Stadnina" jako ,,LOGO" ;)
Trochę wychodzi za linię, ale trudno. Jeszcze mniejszy był ledwo widoczny.

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 2

   Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy... Liczyłam w myślach, gdy galopowałam po ujeżdżalni. Dosiadałam Delgada. Kamir trochę kulał. Nic poważnego, ale Domi nie pozwoliłaby mi na nim jeździć, a nalegała, żebym potrenowała. Za 2 miesiące biorę udział w zawodach WKKW. Obie wiemy, że Kamirowi nic już nie trzeba. Zrobi wszystko o co go poproszę, z charakterystyczną dla niego precyzją i wdziękiem. Ale moje umiejętności po zimie pozostawiają wiele do życzenia. Przez całe święta musiałam siedzieć w domu i słuchać opowiadań mnóstwa ciotek i wujków, którzy pamiętali jeszcze czasy, gdy moi rodzice chodzili w pieluchach. Wczoraj, drugiego dnia Bożego Narodzenia, miałam ochotę wymknąć się do stajni. Pierwsze co wtedy pomyślałam o ojcu to: ,,Gdyby wzrok mógł zabijać..." Gdy zaproponowałam wyjazd do koni, myślałam, że mnie wyrzuci z domu i wydziedziczy. Więc musiałam ustąpić po to, by dziś móc śmigać po ujeżdżalni.
-Kłus!- poleciła Dominika.- Zbierz go trochę, przejedź okrążenie i stępuj. Ja idę do stajni. Twoje koleżanki tam powinny być, a jest coś za cicho...
Wymieniłyśmy uśmiechy, a ja kłusowałam dalej. Po wykonaniu polecenia zsiadłam i poszłam z koniem do stajni.
Prowadząc go za zdjęte z szyi wodzy zatrzymałam się przed siodlarnią i zajrzałam do środka. Zobaczyłam moje przyjaciółki rozmawiające półgłosem z Dominiką.
-Hej- uśmiechnęłam się.-Co tu tak cicho? Ładnie tak ludzi obgadywać?
-Hej, Maad- powitała mnie Domi. W przeciwieństwie do Kasi ona przeciągała samogłoskę w mojej ksywce, co bardzo mi się podobało: brzmiało tak miękko i sympatycznie...- My tu nikogo nie obgadujemy, a ty chyba powinnaś zająć się Delgiem, nie? Delgus też musi odpocząć, przed następną jazdą.
-Co znaczy: ,,też"?-Miałam nadzieję, że się przejęzyczyła, ale czułam w tym coś głębszego.- Ja już chyba dziś nie jeżdżę...
-Nie. Ale odpocząć musisz. Za...- spojrzała na zegarek- piętnaście minut przyjeżdża nowa amazonka, a pół godziny później jej koń. Zgadnij, kto ją oprowadzi.- Zamrugała szybko, uśmiechając się serdecznie.
-O nie, moja droga.- Złapałam szklankę z kawą, która leżała na stoliku w siodlarni. Zostawiłam ją tu rano. Kawa była lodowata, uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie kawy mrożonej, którą często sobie serwujemy w stajni latem, gdy upał jest nie do zniesienia Teraz się skrzywiłam, ale nagle zachciało mi się pić.- Ja się mogę zająć koniem. Żadnymi lalusiami się nie zajmuję.
-Dlaczego od razu lalusiami?- Domi skrzyżowała ręce na piersi.-Nie znasz jej, może będzie fajna.
-Chwilę... A czy nie mamy kompletu? Osiem boksów, osiem koni? To znaczy jeszcze nie osiem, ale chciałaś kupić tego tenessee walkera, o którym wspominałaś...
-Oczywiście. To pewne. Nie martw się, rozbudowuję stajnię. Z Hubertem jedziemy do miasta, dogadamy się z firmą, która będzie to robić. Do czasu zakończenia... remontu Rubin będzie mieszkał na pastwisku.
-Domi, jest środek zimy!
-Madziu, to koń. Nie martw się, nie zmarznie.
-Humpf- mruknęłam. Bez dalszych ceregieli odłożyłam kawę; kask i bat położyłam na podłodze siodlarni; wycofałam Delgada, który już zablokował całe drzwi; i odprowadziłam go do boksu.
   Zręcznie go rozsiodłałam. Siodło położyłam na lewym przedramieniu, a na ramię drugiej ręki zarzuciłam ogłowie, w prawą dłoń wzięłam też ochraniacze. Zamknęłam boks i wróciłam do siodlarni. Właśnie odkładałam siodło, kiedy usłyszałam głos Dominiki, stojącej przy oknie pomieszczenia, wychodzącym na parking:
-Przyjechała. Jest nawet wcześniej niż obiecywała. Pójdę do niej i zaraz was poznam.
Z entuzjazmem wyszła ze stajni, a ja bawiłam się ogłowiem. Aneta i Ilona rozmawiały na kanapie półgłosem. Denerwowało mnie, że żadna nie odezwała się w mojej obronie. Zapięłam wszystkie paski na podgardlu i ułożyłam równiutko każdy z nich, kiedy usłyszałam za plecami znajomy głos:
-Cześć wam. Jestem...
Nie dałam jej się przedstawić, kiedy obróciłam się gwałtownie.
-Beata?!- Poczułam, że nie mogę oddychać.
-Magdalena.- Ta z kolei nie wyglądała na zaskoczoną. Jakby się tego świetnie spodziewała.
-Cudownie- skwitowała Domi, której nie zauważyłam, choć weszła do siodlarni razem z Beatą.- Skoro się znacie, to możesz oprowadzić koleżankę, a potem zająć się jej koniem.
-Ale...- zaoponowałam.
-Ja muszę lecieć, bo Hubi czeka. Mieliśmy iść kupić nowy sprzęt dla koni. Szczególnie czapraki i ochraniacze, plus siodło dla Rubina i nauszniki dla Midnight. I pełne wyposażenie dla Nefretki. Siodło Nigerii jest na nią za duże, obciera jej kłąb, a zaraz zaczniemy ją ujeżdżać na serio. Jak przyjedzie koń Beaty, to wyprowadź Rubinka na pastwisko. Jakby co, to dzwoń. Paa!
Wybiegła ze stajni i tyle ją było widać. Jedyne co mnie zastanawiało, to co ona rozumie jako ,,ujeżdżanie na serio", skoro podczas pierwszej jazdy jej kochany narzeczony potraktował Nefretete gorzej niż niedopuszczalnie.
   Spojrzałam na uśmiechającą się Beatę. Szui o to chodziło. Zaklęłam w myślach. Historia naszej znajomości jest od początku dziwna i... w ogóle jakaś taka nieprzyjemna. Zaczęło się tak niewinnie. Beata jeździ cztery lata dłużej ode mnie. Kiedy przyszłam pierwszy raz do mojej starej stajni ona, jak to nazywa, ,,była kimś". Piastowała urząd przewodniczącej klubu jeździeckiego działającego w stajni. Zdobywała dla niego puchary na wszelkich zawodach i tak dalej. Kiedyś mi to podsumowała, jak według niej ,,za bardzo jej podskoczyłam".
   Zawsze dosiadała wałaszka Pikadora. Był to ciemnogniady konik mający piętnaście lat. Na pysku miał cienką latarnię, a nogi bez białych odmian. Był on dla niej mniej więcej taki, jak dla mnie Kamir. Tzn. formalnie. Mogła jeździć na nim, kiedy tylko chciała, za darmo, bez pytania. Czyściła go, karmiła... Był jej, ale bez ,,papierka"- dowodu zakupu, nie płaciła za jego utrzymanie. Ale traktowała go oschle i jej zasada brzmiała ,,ostroga i bat". Łydkami czy dosiadem praktycznie nie umiała pracować. Nie łączyła ich żadna więź. Wtedy ja zaczęłam jeździć konno. Wszystkie konie ze stajni miały mnie gdzieś. W najgorszym przypadku koń mnie poniósł galopem kiedy tylko zeszłam z lonży i skoczył oksera 70 cm. Teraz dla mnie to rozgrzewka, ale wtedy ledwie trzymałam się w siodle. Rzuciłam wodze, kurczowo przytrzymałam się siodła i zsiadłam z niego parę metrów po przeszkodzie, kiedy już wisiałam na wysokości jego brzucha, wbijając paznokcie w czaprak. To była moja ostatnia jazda na TYM koniu.
   Byłam bliska zrezygnowania z jazd, gdyż nic mi nie wychodziło, nie robiłam żadnych postępów. Pewnego dnia Beaty nie było w stajni, więc wsadzili mnie na Pikadora. I stał się cud! Nie miałam problemu z kłusem, a nawet pierwszy raz w życiu zagalopowałam. Instruktorka była cały w skowronkach i obiecał mi, że Beata się zdziwiła, kiedy przyszła następnego dnia do stajni i usłyszała, że będzie się musiała dzielić ze mną Pikadorem. Od samego początku mną gardziła i często wykorzystywała mnie do noszenia wiadra, siodła, szczotek... A przecież byłam w jej wieku, tylko miałam mniejsze umiejętności.
   Od tamtego czasu stwierdziła, że zabrałam jej konia, choć jeździłam tylko dwa razy w tygodniu po godzinie. Ale księżniczka musiała trenować codziennie od rana do wieczora. Na początku była wściekła i nie przepuściła żadnej okazji, żeby mi dokuczyć. Potem jej ataki złagodniały, ale odtąd nigdy nie czułam się tam dobrze, chociaż jeździłam na ukochanym Pikadorze. Beata i tak nie mogła tego znieść i już niedługo miała własnego konia. Nawet dwa- Siwego wałacha hanowerskiego Wielgusa i karą klacz wielkopolską Black Favour.  Płaciła po 1000 zł za konia tylko dlatego, że ,,kary koń wygląda bardziej elegancko w ujeżdżeniu, kontrastuje z białymi bryczesami i pasuje do czarnego fraczka; a siwek bez odmian pasuje do jej ciemnozielonej marynareczki do skoków i kontrastuje z czarnymi bryczesami w kratę". Rozbawiło mnie to stwierdzenie. Tym bardziej, że Wielgus był w ujeżdżeniu lepszy od Black, która za to skakała tak dobrze jak on. Ale nie zamieniłaby ich konkurencjami, bo przecież siwy nie byłby w ujeżdżeniu tak elegancki jak kary. Według niej, bo mi podobali się tak samo. 
   Kiedyś na facebooku wypatrzyła zdjęcia Kamira. Zapytała mnie z jawną ironią, co to za śliczny konik pinto. Wiedziałam, że według niej paint horse'y są pase*. Odpowiedziałam wtedy "Mój. Doszłam do wniosku, że łaty pasują do wszystkiego i są zawsze modne." Po wysłaniu tej wiadomości zablokowałam ją i miałam święty spokój.
Teraz byłam tylko ciekawa, którego z koni wzięła ze sobą, bo Dominika nie wspominała o dwóch.
Dlatego kiedy Rumak został wybudowany, w odległości trzy razy mniejszej niż moja poprzednia stajnia, nie zawahałam się tu przenieść. I nie żałuję. Błyskawicznie zaprzyjaźniłam się z Domi i Kamirem, i poczułam jak w domu. Wreszcie zaczęłam jeździć chętnie do stajni, w dodatku co dzień. Wcześniej jeżdżąc trzydzieści kilometrów w jedną stronę, tata nie chciał mnie zawozić częściej niż dwa razy w tygodniu i czekał aż skończę jazdę. Nie opłacało mu się wracać do domu, a potem po mnie przyjeżdżać.
   Historia Czerwonego Rumaka jest też dość smutna. Zaczęli go budować rodzice Dominiki, kiedy ta była na studiach. Pewnej nocy oboje zginęli w pożarze ich domu. Domi postanowiła dokończyć ich dzieło. Wzięła sobie urlop dziekański i tu wróciła. Dostała niemały spadek, gdyż jej rodzice mieli na koncie niezłą sumkę. Bez problemu dokończyła stajnię, halę, ogrodziła padok i ujeżdżalnię; a na terenie stadniny zbudowała dom, w którym mieszka z narzeczonym, mając blisko do koni. Oczywiście już wtedy miała Rubina. Trzymała go w prywatnej stajni tam, gdzie studiowała. Po zbudowaniu stadniny Hubert pomógł jej skończyć studia. Potem kupili wszystkie konie, które mają dziś. Poza Kamirem, bo jak już mówiłam, jego Domi kupiła nad morzem.
   Pewnego dnia jak wracałam z Kaśką z jazdy, poprosiłam tatę, żeby po drodze zatrzymał się w Rumaku. Chciałam porozmawiać z właścicielami. Jeszcze tego samego dnia przeszłam z Dominiką na "ty" i pokazałam jej jak jeżdżę, a za tydzień zgodziła się, żebym pracowała w stajni za jazdy. Następnie przekonałam do nowej stajni przyjaciółki- Anetę i Ilonę. Na koniec pojawił się Kamir, a potem wszystko było tak jak obecnie.
   Aż do dziś. Uciekłam od Beaty nie po to, by znów mieć z nią do czynienia. Cóż, nie zostało mi nic innego jak tylko wysłuchać polecenia Domi.
-Co to za koń?- spytała Beata, wyciągając rękę do Kamira. Dziś była wyjątkowo milutka.
-Nie!- krzyknęłam, ale za późno.
Kamir odskoczył do tyłu wbijając zad w ścianę boksu przeciwległą do drzwi. Beata zaskoczona taką reakcją konia zabrała rękę tak gwałtownie, że poleciała do tyłu. Ja stałam za nią, mogłam ją złapać. Zamiast tego uprzejmie ustąpiłam jej miejsca, by chwilę potem leżała na ziemi. Musiałam jej od początku "delikatnie" przekazać, żeby mojego konia omijała szerokim łukiem.
-Och- sapnęłam.- Jak mi przykro. Nie zdążyłam cię powstrzymać, ani tym bardziej złapać.- Podałam jej rękę i uprzejmie pomogłam wstać.- To właśnie jest Kamir. Nie lubi: gwałtownych ruchów, obcych, znajomych zresztą też, zbliżania się do niego lub jego boksu... Trzymaj się od niego z daleka.
Wyciągnęłam rękę nad kratami boksu. Kamir podszedł zaciekawiony i wtulił pysk w moją dłoń.
-Witaj, kochany mój- pogładziłam jego policzek.- Nie bój... Ćśii. Jestem tu, Kamiś. Dobry konik.
Spojrzałam wilkiem na Beatę. W jej oku zobaczyłam dziwny błysk, który znikł, kiedy zobaczyła, że na nią patrzę.
-Magda!- usłyszałam głos Ilony dobiegający od drzwi stajni. Spojrzałam tam pytająco.- Przyczepa przyjechała.
-Przyczepa!- zawołała Beata i z entuzjazmem pięciolatki wybiegła ze stajni.
Ja się nią nie przejęłam. Będziemy we dwie się pieścić z jednym koniem, a potem ten koń musiałby stać w stajni i czekać aż zwolnię mu boks. Poszłam w stronę siodlarni, kiedy podeszła do mnie Ilona z kantarem w ręku. Musiała go wziąć kiedy powiedziała nam o przyczepie.
-Po to idziesz?- spytała.
-Dzięki- rzuciłam, sięgając po sprzęt.
Ta jednak odsunęła rękę.
-Pomogę ci- rzuciła.
-Iluś, chcesz coś ode mnie?- spytałam, przekrzywiając głowę.
-Aneta poszła po Delgada, Domi pozwoliła jej pojeździć. A mi się nudzi, bo Aneta potrzebuje całego parkuru.
Chciałam zaproponować, żeby poszła pomóc Beacie z jej rumaczkiem, ale rozmyśliłam się.
-Rubi- szepnęłam, wchodząc do boksu kasztana.- Chodź, koniku. Pójdziemy na łąkę.- Poklepałam go po łopatce, kiedy Ilona zakładała mu kantar.- Takiego grzecznego konia dawno nie widziałam- stwierdziłam, zwracając się do przyjaciółki.
-Nie mów, że Rhabbinek sprawia ci problemy- zapięła uwiąz na kantarze, żeby łatwiej było prowadzić konia.
-Kamir!- Nie lubiłam, kiedy ktoś używał jego prawdziwego imienia, a tym bardziej zdrabniał go w ten sposób.- Nie, on raczej jest grzeczny. Kocha mnie. Ale Michel raz godzinę sprowadzałam z padoku, złapała kantar w zęby i uciekła. A w boksie aż kipiała energią. Delgado nie lepszy. A Midnight... Czasem mam wrażenie, że Hubert pasie ją samym owsem, a wiesz jak często na niej jeździ.- Narzeczony Dominiki normalnie nie miał czasu na jazdę. Dosiadał klaczy z raz w tygodniu na trening skokowy, czasem pojechał z Domi w teren.- I nawet nam nie pozwala jej dosiąść.
-Daj spokój, Magda.- Szarpnęła za uwiąz, żeby wyprowadzić Rubina z boksu.- To ich konie, niech robią z nimi co chcą. Następnym razem, kiedy Michel zacznie sprawiać ci kłopoty, niech Dominika się nią zajmie, skoro jest taka mądra.- Mrugnęła do mnie. Ale ja zupełnie się z nią nie zgadzałam. To NASZE konie. Czuję się odpowiedzialna za Michel, Midnight, czy Nefretę tak samo jak za Kamira.-Idź pomóż Beacie, ja już się nim zajmę.
Kiwnęłam głową, choć byłam wściekła, że znów mnie wysyłają do tej dziewczyny. Spotkałyśmy się w drzwiach stajni. Ilona, która mnie wyprzedziła, zachłysnęła się i minęła nowego konia, idąc w stronę pastwiska. Ja zaraz się dowiedziałam, skąd jej reakcja. Przede mną stał piękny ciemnogniady wałach. Miał jakieś 167 centymetrów wzrostu w kłębie, a przez całą głowę od czoła do chrap przechodziła mu biała latarnia. W głowie zabrzmiało mi jedno słowo. Jedno imię. Pikador. Moja twarz musiała zdradzać szczerze wielkie zdziwienie, gdyż Beata uśmiechnęła się tryumfalnie.
-Prawda, że śliczny?- położyła mu dłoń na szyi. Pani Krysia dość szybko zgodziła się go sprzedać. Jest mój od niemal roku. 
-A co z Wielgusem i Black Favour?- spytałam. Miałam ochotę rzucić się wałachowi na szyję i go wyściskać, zresztą on sam próbował trącać mnie pyskiem, jednak nie zamierzałam dać Beacie tej satysfakcji. Odsuwałam się za każdym razem, gdy Pikador próbował się o mnie otrzeć.
-A co ja, biuro informacyjne? Opchnęłam ich komuś za grosze. Mam nowego konia, co mnie opchodzą starsze modele? Zresztą tamte kupiłam tylko dlatego, bo ukradłaś mi mojego Pikusia i potrzebowałam zastępstwa. Marne to było, ale wystarczyło na te kilka lat.
Zagryzłam zęby. Przecież te konie mogły pójść na rzeź! Chociaż dla niej grosze to mogło być sto kawałków. A kto wie, co się stanie z Pikadorem, kiedy jej się znudzi...
-Ale wiesz co, Magdaleno? Zawsze lubiłaś Pikadora. Mogę ci go oddać za darmo?
-Że co?- Zaczęłam się zastanawiać, czy się czegoś nie naćpała.
-Od-dam ci go, jeś-li chcesz.
-Za co?
-Aj, taki tam drobiazg. To prawie za darmo...
-ZA CO?
-Za Rhabbi'ego Akka.
Stanęłam osłupiała. Laska od trzydziestu minut jest w stajni, a już przystawia się do mojego największego kopytnego skarbu.
-Zapomnij- mruknęłam, mijając ją i wychodząc ze stajni.
-Jeszcze zobaczymy- mruknęła pod nosem, po czym poszła do boksu Rubina.

*pase- [tu] niemodne, obciachowe
                                                             
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
Uwaga. Kto czyta tego bloga pisze w komentarzu "Ja". Nie ważne, czy normalnego komentarza będzie tysiąc znaków [xD] czy w ogóle nie ma na niego weny. Po prostu chcę tak dla orientacji wiedzieć, czy warto się wysilać ;)
Rozdział niezbyt mi się podoba, ale piszę go od dwóch... trzech tygodni i wypadałoby skończyć ^_^ Poza tym on dużo przekazuje, historię Rumaka, kawałek życia Domi, Magdy i jej byłej stajni... A w opisach nie jestem zbyt dobra. Jak widzicie dodałam nieodłączny element każdego bloga- zołzę, która będzie uprzykrzać życie głównej bohaterki :D Jeszcze poznacie bezczelność Beaty xD
Chciałam w tym miejscu serdecznie podziękować Nikki za zdjęcie Beaty do zakładki z bohaterami. Dziękuję :*

czwartek, 31 października 2013

Rozdział 1

-2 lata 8 miesięcy później-
-Dalej!- zawołałam, puszczając wodze i unosząc ręce nad głowę.- Szybciej, Kamir!
Wałach gnał przed siebie z niewiarygodną prędkością. Nie odczuwałam ani cienia lęku. Wręcz przeciwnie- jeszcze go popędzałam. W końcu usłyszałam, jak oddycha szybko, z trudem. Porządnie go zmęczyłam. Nie próbując złapać wodzy usiadłam mocniej w siodle. Kamir bez problemu zwolnił do kłusa, a po zachęceniu krótkim ,,prr" przeszedł do stępa.
-Brawo, kochany mój.- Poklepałam go po szyi.- To jak? Wracamy do stajni?
Wałach zarzucił łbem. Zaśmiałam się serdecznie. Był wczesny późnogrudniowy ranek. Rodzice byli ,,zachwyceni", kiedy oznajmiłam im, że chcę jechać w Wigilię do stajni, ale w końcu się zgodzili, a tata nawet mnie zawiózł, żebym nie musiała jechać autobusem i kilometr iść piechotą. Chociaż iść tak czy inaczej kawałek musiałam. W nocy sypnęło śniegiem, nie dało się dojechać do stajni. Ale razem z Kamim uwielbiamy śnieg! Od razu postanowiłam jechać do lasu. Chociaż już dwa razy całowałam się z tym śniegiem. Za pierwszym razem zawiał wiatr i posypało się na nas z gałęzi. Kamir oszalał. Długo się nie utrzymałam. A potem hmm... powiedzmy, że ktoś nagle przed nami postawił drzewo, którego gałęzie, ciężkie od białego puchu, znajdowały się z metr siedemdziesiąt nad ziemią. Mój konik pojechał dalej, ale ja nie zdążyłam się uchylić.
   Złapałam strzemiona i zakłusowaliśmy. Niebo zasnuły ciemne chmury, zapowiadała się niezła śnieżyca. Już dojeżdżaliśmy do stajni, kiedy postanowiłam trochę ulżyć przyjacielowi. Zsiadłam z niego błyskawicznie i dalej szliśmy już łeb w łeb. Nie trzymałam wodzy. On i tak za mną szedł. Przez większość czasu w ogóle na niego nie patrzyłam, ale co jakiś czas zerkałam w bok, jakbym chciała się upewnić, że on wciąż tam jest. W lesie zapanowała ogromna cisza. Nawet drzewa zdawały się przestać szumieć... dla nas. Jednak my nie mieliśmy zamiaru przerywać tej ciszy. W końcu jednak postanowiłam zdjąć jeszcze koniowi siodło, żeby grzbiet mu odpoczął. W powietrzu rozległo się skrzypienie mokrej skóry i brzęk strzemion. Siodło trzymałam na prawej ręce, a lewą pogładziłam jego wierzch od przedniego do tylnego łęku. Było piękne. Dostałam je dzisiaj od rodziców. Miało być pod choinkę, ale skoro dziś miałam tu być, mama stwierdziła, że mogę je wypróbować. Angielskie siodło skokowe z czarnej skóry wyprofilowane idealnie dla mnie. Wreszcie utrafili z prezentem. Za to Domi też coś dla mnie miała. Do kompletu ogłowie. Zwykłe ogłowie wędzidłowe z nachrapnikiem irlandzkim. Również koloru czarnego, z pięknie zdobionym naczółkiem- zygzakiem wyszytym złotą nicią. Przyjaciółki też się postarały. Aneta dała mi ciemnoniebieski czaprak, a Ilona tego samego koloru ochraniacze. Dwie godziny temu przyjechałam do stajni, a po dziesięciu minutach stałam w siodlarni z górą ładnie opakowanych prezentów.
-No to jesteś ubrany od stóp do głów- stwierdziłam, na wspomnienie tamtej chwili.
Popchnęłam nogą drzwiczki furtki od ogrodzenia stadniny. Skierowałam się w stronę stajni, kiedy nagle usłyszałam rozpaczliwe rżenie. Szybko zarzuciłam siodło na ogrodzenie i pobiegłam w stronę ujeżdżalni. Zobaczyłam Nefretę miotającą się pod Hubertem- narzeczonym Dominiki. Czasem się z nich śmiałyśmy z Anetą i Iloną. Są narzeczeństwem już od trzech lat, a jeszcze nawet nie planują ślubu.
    Klacz za cel obrała sobie zrzucenie go ze swojego grzbietu, a on wbijał jej w boki ostrogi ujeżdżeniowe i szarpiąc za wodze tak, że aż dotykała nosem piersi. 
-Przestań!- krzyknęłam.
-Musi wiedzieć, kto tu rządzi!- odkrzyknął, serwując jej porządnego kopa.
-Ale nie w taki sposób!- jęknęłam.- Daj mi ją.
Spojrzał na mnie wzgardliwie. Nigdy za nim nie przepadałam, on za mną chyba też nie. Tolerowaliśmy się głównie przez wzgląd na Dominikę. Po chwili namysłu zeskoczył z klaczy, która chciała odskoczyć, ale ją przytrzymał.
-Powodzenia- rzucił ironicznie, oddając mi wodze.
-Hej, maleńka.- Pogłaskałam ją po nosie.
Nefretka zarżała cicho. Byłam z nią związana wcale niemniej niż z Kamirem. Od śmierci Nigerii to ja przychodziłam co dzień, żeby ją karmić i oswajać z człowiekiem. Czasem kilka godzin spacerowałam z nią na kantarku. Ostatnio też zaczęłam przyzwyczajać ją do siodła i ogłowia, żeby teraz mogła normalnie chodzić pod jeźdźcem. Ale przy takim traktowaniu ona zdziczeje jak mój konik. Ale on ma mnie, ona zostałaby sama. Pozwoliłam jej obwąchać swoją rękę. Kątem oka dostrzegłam jak Kamir wpatruje się w nas ze stoickim spokojem. Ale kiedy Hubert spróbował złapać za wodze, srokacz odskoczył i pobiegł galopem w stronę pastwiska.
   Najdelikatniej jak umiałam podniosłam się na strzemieniu i opadłam na siodło. Trzymałam jedynie za sprzączkę wodzy, po czym zręcznie złapałam strzemiona.  Nefreta zrobiła dwa kroki do tyłu i spróbowała stanąć dęba. Zareagowałam błyskawicznie. Kamir nauczył mnie postępowania w takich sytuacjach. Chociaż czasem lubiłam dębować dla zabawy, ale nie pozwalałam na to, kiedy sama nie chciałam. Teraz szybko przeniosłam swój ciężar ciała do przodu, dając stanowczą łydkę, kiedy postawiła na ziemi przednie nogi. To jej się nie spodobało. Wystrzeliła ze wszystkich nóg do góry. Próbowała tego jeszcze parę razy. Potem zaczęła się obracać dookoła własnej osi i podskakiwać. Nie miałam zamiaru zbierać wodzy. Tylko bym jej sprawiła dodatkowy ból, na co ona jeszcze bardziej by się denerwowała. Postanowiłam skupić się na trzymaniu przedniego łęku siodła. Gdybym z niej spadło, nic dobrego by jej to nie nauczyło. Myślałaby jedynie, że aby skończyć trening wystarczy zrzucić jeźdźca.
-Ćśśśssiii- wydałam z siebie łagodny, uspakajający, szeleszczący dźwięk. 
Zobaczyłam, jak uszy klaczy kierują się w moją stronę. Powoli zaczęła się wyciszać, aż w końcu stanęła w miejscu.  Dałam jej odpocząć. Moja pierwsza instruktorka zawsze powtarzała, że dla konia najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa i święty spokój, a dopiero na końcu marchewka, więc po wykonanym ćwiczeniu powinno się na chwilę ustąpić. Pozwoliłam jej postać kilka minut. Tego dźwięku, który teraz ją wyciszył, używałam dość często podczas pracy z nią na lonży, czy opieki stajennej. Zawsze działało.
-Ładnie- usłyszałam serdeczny głos gdzieś na boku. Zobaczyłam Dominikę stojącą obok Huberta.- Nieźle sobie z nią radzisz.
Puściłam komplement mimo uszu i, zbierając wodze, dałam łydkę do stępa. Moje dłonie, okropnie zdrętwiałe od trzymania siodła, ledwie mogły utrzymać wodze, ale musiałam im pokazać, że nie trzeba do koni siły, że ja jeszcze na niej daleko zajadę. Cmoknęłam i zakłusowałyśmy. Przejechałam tak okrążenie robiąc wolty w narożnikach. Potem zatrzymałam ją, zeskoczyłam na ziemię i poklepałam czule po szyi.
-Widzisz?- powiedziałam do niej, gładząc gwiazdkę na kasztanowatym czole.- Jeśli chcesz mieć święty spokój lepiej zrobisz wykonując polecenia, niż się im sprzeciwiając.
-Nie występujesz jej?- spytała Dominika, kiedy wychodziłam z klaczą z ujeżdżalni.
-Rzucę ją na karuzelę. Jej już wystarczy jeźdźca na grzbiecie, a ja muszę znaleźć mojego konia- rzuciłam mordercze spojrzenie Hubertowi- zanim się zacznie śnieżyca.
gify konie
    Dochodziła osiemnasta. Na zewnątrz było ciemno jak w środku nocy. Chmury zakryły księżyc, więc nawet śnieg wydawał się szary, pozbawiony blasku. Szczotkowałam właśnie Kamira. Jego białe włosy wreszcie zaczęły wyglądać jak białe, nie jak bure. Byłoby lepiej, gdybym mogła go wykąpać, ale to nie przy temperaturze minus dwudziestu stopni. Domi i Hubert wzięli swoje konie- Rubina oraz klacz Midnight na wieczorną jazdę po hali. Midnight była karą klaczą wielkopolską bez odmian. Jeździł na niej głównie Hubert, choć i ja czasem dostąpiłam tego zaszczytu. Z kolei Aneta i Ilona siedziały w siodlarni popijając gorącą czekoladę.
   Poklepałam Kamira i poszłam do przyjaciółek. Śmiały się głośno, lecz zamilkły, kiedy stanęłam w drzwiach siodlarni.
-O, jesteś wreszcie, Magda- rzuciła na powitanie Ilona.- Twoje kakao prawie wystygło.
Wskazała porcelanowy kubek stojący na niewielkim okrągłym stoliku przy kanapie. Bez słowa rzuciłam się na napój i wypiłam do dna. Poczułam, jak po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło.
-Tego mi było trzeba- sapnęłam, odkładając kubek.- Jak tam wasze plany na dzisiejszą noc?- spytałam, siadając obok nich na kanapie.
-Ja i Ilona nocujemy w stajni- oznajmiła Aneta.- Zostań z nami.
-Że co?- zdziwiłam się.- Nie mogę. Rodzice by mnie wydziedziczyli, gdybym dziś nie wróciła do domu. Zresztą za pół godziny tata po mnie przyjeżdża.
-Nie da rady- wtrąciła się Dominika. Wyminęła nas, odkładając na stojak trzymane przez siebie w jednej ręce siodło Rubina. W drugiej miała siodło Midnight, a na ramionach zawieszone oba ogłowia. Zawsze podziwiałam jej siłę.
-A czemuż to?- Uniosłam brew.
-Drogę zasypało. Co najmniej pół drogi musiałabyś przejść.
-W takim razie wrócę na piechotę- powiedziałam pewna swego.
-Życzę szczęścia.- Domi się roześmiała.- Mam lepszy pomysł...
Jej pomysł zakładał Delgada, Michel i niewielkie dwukonne sanie. Wszystkie zabrałyśmy się za zaprzęganie koni, w międzyczasie zadzwoniłam do ojca, żeby po mnie nie przyjeżdżał, a na koniec wszystkie wsiadłyśmy do sań. Hubert oporządzał swojego konia. Dominika podwiozła mnie niemal pod sam dom. A potem konie odjechały do stajni, razem z moimi przyjaciółkami, które nie zamierzały rezygnować ze swoich planów.
gify konie
Macie pierwszy rozdział :D 100 % napisałam dzisiaj, w jakieś 4-5 godzin. Jestem z siebie dumna ^_^
A tu zdjęcia sprzętu Kamira ;)
                     
To to ogłowie, tylko tamto było ze zdobionym naczółkiem.












Siodło

 
Czaprak

jeden z ochraniaczy

sobota, 26 października 2013

Prolog cz. 2

-To jedziemy?- spytałam zirytowana. Już od godziny byłam gotowa, a tata z Kaśką strasznie się ociągali.
-Magda!- ojciec skarcił mnie wzrokiem. - Minutę temu i każdą poprzednią odpowiadałem, że jak się wyszykujemy, to pojedziemy.
-Humpf.- Strzeliłam focha. 
Wzięłam telefon i zaczęłam SMS-ować z Iloną:
@Hej, jedziesz dzisiaj do stajni? ;)
@Dziś?- spytała.- Nie dam rady. A Ty?
@Dlaczego? Ja jadę. Chociaż mam wrażenie, że nigdy nie wyjedziemy.
@Jutro mam test z fizy. Rodzice narzekają, że za dużo czasu spędzam w stajni kosztem nauki. Sorki, ale muszę lecieć. Paa ;*
Nie miałam ochoty już jej odpisywać. Minęło jeszcze kilka minut, kiedy wreszcie wyjechaliśmy. Po 10-ciu minutach byliśmy na miejscu. Wysiadłam z siostrą z samochodu.
-Przyjadę po was za... 3 godziny. Okay?- spytał tata. Skinęłam głową i pojechał.
Jemu się wydaje, że robi nam wielką krzywdę ,,każąc" nam zostać jeszcze dwie godziny po jeździe Kasi. W rzeczywistości to dla mnie nic. W weekendy, ogólnie jak nie idę do szkoły, spędzam w stajni 8 godzin. W wakacje, kiedy dzień jest dłuższy, czasem nawet 10.
-O, jesteście- ze stajni wyszła Dominika, prowadząca w pełni osiodłaną Michel.- Myślałam, że mi pomożecie.
Chciałam odpowiedzieć, ale Kaśka się wcięła:
-Michel? To dziś nie jeżdżę na Lilce?
-Stwierdziłam, że możemy zacząć skakać wyżej niż przez dwudziestki- Domi poklepała klacz po szyi.
Lila była siwym kucykiem szetlandzkim. Imię zawdzięczała swojej śnieżnej sierści, przypominającej białe Lilie.
-Hura!- Kaśka aż podskoczyła do góry.
-Czekaj, czekaj... Niestety coś mi wypadło i nie mogę poprowadzić twojej jazdy, więc chciałam poprosić...
-Żebym cię zastąpiła?- dokończyłam. Zobaczyłam po niej, że trafiłam w samo sedno.- Wiesz... chciałam wziąć Kamira i też troszkę poskakać... Ale ci nie odmówię- dodałam szybko.
Dominika z ulgą oddała mi wodze Michel.
-Wrócę za jakieś pół godziny- oznajmiła.
Starałam się być uprzejma, ale w rzeczywistości aż kipiałam ze złości. Nie lubię odmawiać Dominice, w końcu robi mi wielką przysługę utrzymując Kamira w swojej stajni. Ale z drugiej strony trochę mnie nadużywa.
   Oddałam wodze klaczy Kaśce. Rzuciłam krótkie ,,stępuj" i poszłam przywitać się z Nigerią. Klacz razem z córeczką brykała po pastwisku. Na mój widok podbiegła do ogrodzenia, wyciągając szyję w moją stronę, domagając się pieszczot. Nefretka wyglądała zza niej nieufnie. Na łebek miała już założony klasyczny kantarek koloru czerwonego.
-Chodź, malutka.- Kucnęłam, wyciągając rękę w jej stronę.
Klaczka podeszła, ale zanim zdążyłam jej dotknąć odskoczyła i pobiegła przed siebie, a Nigeria za nią.
-Magda, chyba już mogę kłusować!- zawołała Kaśka.
-Kłusuj i rób wolty w narożnikach!- odkrzyknęłam. A pod nosem dodałam:-A dla ciebie ,,pani instruktor".
Dołączyłam do niej, stając po środku ujeżdżalni. Wyznaczałam dla niej różne ćwiczenia w kłusie, a potem kazałam jej przegalopować dwa okrążenia.
-Zakłusuj, zmień kierunek, galop w drugą stronę, a potem sobie poskaczemy- oznajmiłam. Miałam nadzieję, że mnie usłyszała, bo krzyczałam komendy przez ostatnie dwadzieścia minut i już zaczynałam tracić siły.
Wykonała polecenie bez problemu. Ustawiłam drąga na dwadzieścia centymetrów. Przed i po nim ustawiłam dwa drągi na galop.
-Wyjedź sobie i skocz przez to.
-Raczysz żartować?- spytała Kaśka, zatrzymując konia koło mnie.- Takie coś to ja skakałam na tym szetlandzie.
-To rozgrzewka. Przeskoczysz, podwyższę poprzeczkę.
Mruknęła coś niezrozumiale i zagalopowała ze stania. Bez problemu przeskoczyła.
-Dam ci czterdziestkę- oznajmiłam.
Nic nie odpowiedziała. Kiedy podwyższałam przeszkodę, zobaczyłam kątem oka samochód Dominiki. Właśnie wjeżdżał na podjazd. Z auta pierwsza wyskoczyła Aneta.
-Co ty tu robisz?- spytałam przyjaciółkę.- To znaczy w samochodzie Domi...?
-Aneta szła z przystanku, kiedy zaproponowałam, że ją zabiorę- odpowiedziała Dominika.- A ty, Madziu, możesz już iść do swego rumaka. Dzięki za pomoc, teraz ja przejmę jazdę.
Zadowolona zeszłam z ujeżdżalni. Chciałam najpierw iść do Nigerii. Wystarczyło, że na nią spojrzałam, kiedy coś w jej zachowaniu wzbudziło mój niepokój.
-Patrzcie- sapnęłam.
Klacz biegła kłusem, zataczając się na boki. W końcu wyskoczyła do góry ze wszystkich czterech nóg, co przypominało trochę barani skok, ale było wyższe i klacz dziwnie się przy tym wygięła. Zdążyła postawić kopyta na ziemię, kiedy nogi się pod nią ugięły. Upadła na ,,kolana" przednich nóg, a potem padła na bok. Rzuciłam się z Anetą w stronę padoku, a Dominika wyjęła telefon.
-Nie dotykajcie jej!- krzyknęła za nami.
Słyszałyśmy ją dobrze, ale żadna z nas nic sobie z tego nie robiła. Podeszłyśmy, gładząc brązowy łeb, szepcząc uspokajająco. Nefreta biegała dookoła niej z rżeniem jakby wołała: ,,Mamo, wstawaj!". Dołączyła do nas  Dominika. Przyłożyła palce do zagłębienia pod żuchwą klaczy.
-Żyje...- powiedziała ostrożnie.- Ale jej puls słabnie. Weterynarz już jest w drodze. Zaraz się dowiemy, co jest nie tak.
   Weterynarz przyjechał naprawdę błyskawicznie. Zbadał klacz i pokręcił głową z rezygnacją.
-Mówiłem ci wczoraj, że jest ryzyko- zwrócił się do Dominiki.- Zresztą nie tylko wczoraj. Była w pierwszych miesiącach ciąży, kiedy ostrzegałem, że może nie przeżyć porodu. Sam poród przeżyła, ale teraz dostała krwotoku wewnętrznego. Przykro mi, ale teraz jedyne co mogę dla niej zrobić, to ją dobić.
Wszyscy zastygli jak zaklęci.
-A-a-l-le jak to?- wydusiłam z siebie.- Czy od wczoraj by się nie wykrwawiła?
-Owszem. Ale to się stało TERAZ. Pękło jej jakieś naczynie krwionośne i błyskawicznie ją powaliło. Zaraz umrze sama, ale czekając zadajemy jej tylko większe cierpienie. Więc pytam cię, Domi- zwrócił się do właścicielki stajni- czy zgadzasz się na uśpienie.
-Tak, Jarku- odpowiedziała zdławionym głosem.
Patrzyłyśmy jak weterynarz robi Nigerii zastrzyk, a jej powieki powoli się obniżają. Chciałam stamtąd uciec, wsiąść na Kamira nie tracąc czasu na zakładanie mu czegokolwiek. Tak uciekałam od problemów, ale wtedy on kierował, ja narzucałam tylko tempo. Teraz jednak czułam się jak sparaliżowana. Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę, usłyszałam głos Dominiki:
-Madziu, co zrobimy z Nefretką? Dacie radę ją wykarmić butelką, czy pozwolimy jej dołączy do matki? Ja naprawdę nie mam czasu. Studia, normalne konie, jazdy...
Pomyślałam o koniku, który zaledwie wczoraj przyszedł na świat, a już każą mu umierać. Zrobię wszystko, żeby wychować małą. Choćbym miała się tu przyprowadzić.
-Damy radę- szepnęłam.
-Weźcie ją stąd. Wszystkie trzy.
Dopiero teraz się zorientowałam, że za mną stoi Kasia, która wcześniej przywiązała za wodze (!) Michel do ogrodzenia padoku.
   Jedna z nas dałaby sobie radę z klaczką, ale wiedziałam, że Dominika chce się nas pozbyć. W końcu musiała teraz coś zrobić z ciałem Nigerii.
   Złapałam źrebaka za kantar, próbując zaciągnąć go do stajni. Miałam nigdy nie zapomnieć przeraźliwych dźwięków, rozpaczliwego rżenia, które wydawała z siebie, gdy rozdzielałam ją od matki. Przy pomocy Anety dałam radę. Zamknęłyśmy ją w boksie Nigerii. Potem poszłam przyjaciółką i moją siostrą, skończyć jazdę tej drugiej. Domi jeszcze nie przyszła z padoku. 
   Aneta prowadziła jazdę Kaśki, a ja wymknęłam się do stajni. Szłam przed siebie zatrzymując się dopiero przed zdobioną tabliczką z wykaligrafowanym imieniem: ,,Rhabbi Akk". Tak, to mój koniś. Kiedy go dostałam nie podobało mi się jego imię. Pobawiłam się kilkoma literami i wyszedł mi anagram Kabir. ,,B" w środku imienia między dwoma samogłoskami brzmiało dość twardo, więc zmieniłam je na ,,m". I tak powstało przezwisko ,,Kamir", którego poza mną używają wszyscy moi przyjaciele; osoby jeżdżące w stajni, które znają konie bardziej niż z tabliczek na boksach; a także weterynarz; kowal; no i Domi.
Weszłam do boksu i wtuliłam się w dwukolorową grzywę mojego najlepszego przyjaciela. On odwrócił lekko głowę, wtulając swoje chrapy w moje plecy. A ja do reszty się rozkleiłam, wycierając coraz to nowe łzy o sierść konia.
gify konie
Hej. No to macie drugą część prologu. (: Pierwszy rozdział koło czwartku.
Chciałam tylko powiedzieć, że mi przykro, iż pod poprzednią notką jest tylko jeden komentarz [dzięki, Sophie ;*] na prawie 120 wejść na bloga (18 wejść na notkę) :(

piątek, 25 października 2013

Prolog cz. 1

   Ta notka jest tylko wstępem do drugiej części prologu, który z kolei jest wstępem do większości opowiadania. ;) Proszę więc uważać na komentarze typu ,,ciekawie/nudno się zaczyna", bo to jest dopiero początek początku (;
gify konie
   Siedziałam na kanapie w moim pokoju i oglądałam telewizję. Nie chciało mi się dziś iść do stajni. W końcu w kalendarzu widniała piękna data- 25 marca 2009 roku, czyli moje trzynaste urodziny. Konie raz sobie beze mnie poradzą, zresztą w stajni są teraz dwie moje przyjaciółki. Po raz enty dziś przełączyłam na następny kanał, kiedy zadzwonił mój telefon.
-Magda!- usłyszałam w słuchawce głos jednej z moich przyjaciółek- Nigeria rodzi! Musisz tu przyjechać!
-Teraz?!- poderwałam się z fotela. Jednak szybko się zreflektowałam:- Zaraz będę!
   Tu ,,zaraz" było stwierdzeniem potocznym. Do stajni miałam dziesięć kilometrów. Zazwyczaj jeździłam rowerem. Dwa razy w tygodniu mnie i moją siedmioletnią siostrę Kasię zawoził tata, ponieważ wtedy miałyśmy jazdy. Poprawka- ona miała. Ja posiadałam własnego konia. Starałam się jeździć do stajni codziennie, żeby pomagać, chociaż zawsze znajdowałam godzinkę, by spędzić ją w siodle. Moja siostra była inna. Pomijając fakt, że nikt by jej nie pozwolił jechać dziesięć kilometrów rowerem po ruchliwej drodze. Ale w rzeczywistości nigdy nie ciągnęło jej do koni. Po prostu mi zazdrościła i po moich pierwszych jazdach, na których ona była obecna, ubłagała rodziców, żeby ona też mogła jeździć. To było dwa lata temu, potem zmieniłam stajnię, okiełznałam pięknego, lecz nieufnego Kamira, po czym dostałam go na własność od właścicielki stadniny, która miała do wyboru, albo dać go mi, albo go zabić. Ale to długa historia i opowiem ją później. *
   Pobiegłam do salonu, gdzie byli wszyscy domownicy- moi rodzice, siostra, a nawet dwa psy, gordon seter z owczarkiem niemieckim, i kotka angorska. Rodzice siedzieli na fotelach, pili kawę, rozmawiając, a moja siostra leżała na dywanie na brzuchu zajęta swoim nowym laptopem. Zwierzaki leżały na kanapie. Wszystkie trzy. A jaki to słodki był widok, gdy na dwóch leżących obok siebie czarno-brązowych psach leżała biała kotka.
-Jadę do stajni- oznajmiłam.
-Madziu, teraz?- mama pokręciła załamana głową.- Za dwie godziny będzie tort.
-Zdążę- rzuciłam, przeliczając w myślach. Godzina na dojazd w obie strony, najwyżej nie wsiądę na konia. Zobaczę źrebaka i wrócę- Nigeria rodzi. Długo na to czekałam. Proszę, nie będę jeździć.
-Jedź...- tata załamał ręce.
   Ojciec by mnie podwiózł, gdyby Kaśka wyraziła chęć jazdy ze mną. Wychodził z założenia, że dla jednej z nas nie opłaca się brać samochodu. Ale ja nie zrezygnowałam z żadnej możliwości pojechania do stajni, a Kaśka często miała ,,ważniejsze" sprawy na głowie i musiałam brać mój ,,pojazd". Dlatego zimą jeździłam do stajni rzadziej. Zazwyczaj dwa razy w tygodniu, czasami udawało mi się wybłagać trzy. Śnieg dopiero zdążył stopnieć i byłam spragniona kontaktu z końmi.
   Teraz miałam nadzieję, że Kaśka wyrazi chęć pojechania ze mną. Jednak tylko na chwilę skupiła na mnie wzrok tylko po to, żeby zaraz znów pochłonąć się dziecinną gierką, w której dziewczyna jeździła na koniu. Co nie przypominało w ogóle jazdy konnej. Przeskakiwała przez przeszkody siedząc sztywno, w ogóle nie podskakując w siodle, a kiedy Kaśka zapomniała nacisnąć Spację, koń przebiegał przez przeszkody jak duch, nawet jej nie przewracając. Koszmarna grafika.
-Kasiu, jedziesz?- spytałam błagalnie, mając nadzieję, że będzie wolała zobaczyć prawdziwe konie.
-Przecież jutro jestem umówiona na jazdę- odparła, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.- Dzisiaj mi się nie chce.
Wzruszyłam ramionami. Wybiegłam z domu krzycząc, że niedługo wrócę i przeklinając pod nosem. Złapałam stojący przy furtce rower i tyle mnie widzieli.
gify konie






   Dojeżdżałam do stajni. Już z daleka zobaczyłam dużą tablicę z logo stadniny. Zielone, wykaligrafowane napisy ,,CZERWONY RUMAK" i stojący nad nimi dęba zgrabny, czerwony koń ze złotymi oczami i rozwianą grzywą. Dosłownie ,,czerwony", nie kasztanowaty. Jego sierść lśniła jak ogień. Było w nim coś takiego... niezwykłego. Zawsze, kiedy tylko ukazywał mi się na horyzoncie, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wjechałam przez bramę, wypatrując w jednym z okien stajni łba mojego maleństwa. Dostrzegłam go bez problemu tam, gdzie zawsze. Mądre, głębokie oczy, z których jedno było jasnoniebieskie. Małe, ruchliwe uszka, które poruszały się na wszystkie strony, gdy zagwizdałam. Nasz sygnał od razu go pobudził. Uszy kołysały się jakby próbowały wychwycić, z której strony zabrzmiał dźwięk. Gniado-srokaty Kamir pomachał głową zawieszoną na umięśnionej szyi. Wiedziałam, że niżej znajdują się tak samo umięśnione bark, łopatki i grzbiet. On był po prostu piękny. Wyglądał jak sama istota piękna. I pomyśleć, że gdybym nie zainterweniowała w odpowiednim momencie jego już by tu nie było. Dziś nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niego. Bez przytulania się do ciepłej szyi, bez tego rżenia na powitanie, bez patrzenia w mądre oczy... I pomyśleć, że kiedyś żyłam bez niego i, gdyby nie przypadek, wciąż mogłabym tak żyć.
   Jego historia jest dosyć dziwna. Zakupiła go właścicielka stadniny, w której jestem od roku. Zakochała się w nim od pierwszego... jeżdżenia. Towarzyszyła narzeczonemu, który pojechał służbowo do Gdańska. Poszła na jazdę do pewnej stajni. Tam mieli tego konia na sprzedaż. Wsiadła na niego na próbę. Koń mięciutki, czemu nawet dziś nie można zaprzeczyć; pozornie też ułożony; spokojny... Nic dziwnego, że na drugi dzień wiozła go już wypożyczoną przyczepą z powrotem do nas do Krakowa. Powoli dojeżdżali, kiedy koń zaczął szaleć. Gdy otworzyli przyczepę na podwórku Kami wyskoczył z niej, wcześniej zerwał uwiąz i brykał po terenie stadniny strasząc zarówno ludzi, jak i konie. Z trudem udało się zagonić go na pastwisko, żeby nikogo nie stratował. Okazało się, że koń był tak na szprycowany środkami uspokajającymi, że nie wiedział co się z nim dzieje. Ale one przestały działać, a ludzie uważali go za straconego. Nikogo do siebie nie dopuszczał, ale mnie udało się zawrzeć z nim porozumienie, więź. Do dziś nie wiem jak to się stało. Nie musiałam bardzo narażać własnego życia, czy poświęcić wielu miesięcy, żeby mi zaufał. To przyszło tak... samo. I do tej pory nienawidzi ludzi, ale my bez siebie nie możemy żyć.
-Magda!- zawołała mnie Aneta, ta przyjaciółka, która do mnie dzwoniła.- Czekałyśmy na ciebie z Iloną. Chodź, Nigeria i źrebak są na padoku.
-Już tylko...- zaczęłam, ale przyjaciółka nie pozwoliła mi dokończyć:
-No chodź!-złapała mnie za rękę. Rower, z którego przed chwilą zsiadłam, teraz upadł na ziemię.
-Ale Kamir...
-Później nacieszysz się swoim kucykiem. Długo jeszcze każesz na siebie czekać?
Prychnęłam na nazwanie mojego cudnego konika kucykiem, ale rzuciłam rower i pobiegłam za nią. W sumie nie wiedziałam, z czym na mnie czekają. Ale sama bardzo chciałam zobaczyć źrebię Nigerii. Długie, słomiane włosy przyjaciółki zasłaniały mi widok, gdy próbowałam dotrzymać jej kroku, a i tak wciąż byłam w tyle. Zawsze zazdrościłam jej tych pięknych włosów, a także lśniących, zielonych oczu. 
   Na miejscu znalazłyśmy Ilonę i Dominikę- właścicielkę stadniny, które stały poza padokiem, opierając się o jego ogrodzenie. Z Domi byłyśmy na Ty. Miała dwadzieścia trzy lata i onieśmielało ją, kiedy ktoś w moim wieku, czy starszy, zwracał się do niej na ,,pani". Miała sympatyczny wyraz twarzy; długie, kręcone, brązowe włosy i błękitne oczy. Jej pierwszym i ulubionym koniem był kasztanowaty Rubin. To od niego wzięła nazwę nasza kochana stadnina. Dominika ma go od źrebaka. Kiedy się urodził jego sierść miała intensywny, czerwony odcień. Z wiekiem zjaśniał i teraz jest typowym ,,rudzielcem", ale nazwa pozostała. Szkoda, że ja widziałam tylko fotki młodego Rubinka...
-Magda- Dominika uśmiechnęła się na mój widok.- Trochę się spóźniłaś.
-Wiem-odpowiedziałam spokojnie.- Kiedy Aneta do mnie zadzwoniła i powiedziała, że Nigeria rodzi, byłam w domu. Musiałam dojechać na rowerze.
-Mniejsza o to. Spójrz.
Stanęłam obok przyjaciółek, do których zaliczałam też Domi, i patrzyłam jak dwa konie galopują obok siebie. Źrebak wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić. Długie nogi stawiały niepewne kroki. Jednak doskonale sobie radził.
-Klaczka, czy ogier?- spytałam w końcu.
-Klaczka- Domi wyciągnęła rękę i musnęła grzbiet przebiegającego obok konika. Mała nawet tego nie zauważyła.- Klaczka, której TY nadasz imię.
-J-ja?- wyjąkałam.- Czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt? To twój koń...
-Widzę cię tu codziennie, zawsze dużo czasu spędzałaś z Nigerią, dbałaś o nią. Należy ci się to.
-Hmm...- przyjrzałam się małej.- Ma być klasycznie: imię źrebaka na pierwszą literę imienia matki; czy wszystko jedno?
-Klasycznie.
-Może Nefretete? Możemy na nią mówić Nefretka.
-Zdecydowanie bardziej podoba mi się samo Nefretka- wtrąciła Ilona.- Może Nefreta?
Dominika rzuciła jej karcące spojrzenie, ale ja się z nią zgodziłam.
-Nie obrazicie się, jeśli pójdę teraz do Kamira?- spytałam.- Nie przywitałam się z nim.
-Leć- Dominika się uśmiechnęła.
-Może pojedziemy w teren?- zaproponowała Aneta.- Jeśli oczywiście Domi pozwoli.
-Jedźcie- odparła Dominika.-Magda bierze Kamira, wy weźcie Delgado i Michel [czyt. Mikel]. 
-A ty nie jedziesz?- spytałam z niekrytym zawodem.
-Czekam na weterynarza, który zbada Nigerię i... Nefretkę. Ale wam życzę miłej zabawy.
Poszłyśmy do stajni. Dziewczyny były w pełni usatysfakcjonowane otrzymanymi końmi. Delgado był siwym wałaszkiem angloarabskim, a Michel gniadą klaczą wielkopolską. Oba konie były bardzo miękkie i spokojne.
Bez pośpiechu osiodłałyśmy nasze wierzchowce i ruszyłyśmy w teren. Przez to wszystko całkiem zapomniałam o obietnicy złożonej rodzicom. Wróciłyśmy po godzinie, ale Dominika zgodziła się nas podwieźć do domu, więc niewiele się spóźniłam na własne urodziny. Oczywiście Aneta i Ilona  też były zaproszone. A rowery musiałyśmy zostawić w stajni, bo nie było szans, żeby trzy zmieściły się do lub na samochód.
gify konie
   Rozdział krótszy niż myślałam... Kiedy pisałam te wszystkie opisy wydawało mi się, że tego będzie tak dużo. xD Ogólnie ta notka nie będzie zbyt porywająca z dwóch powodów (pomijając to, iż jeszcze nie da się zbytnio wczuć w akcję). Po 1. dałam dużo opisów, żebyście mogli sobie mniej więcej to wszystko wyobrazić, a w opisach zawsze się plączę, czasem zdarzają się powtórzenia albo coś w tym stylu. Po 2. to dopiero początek. Musi minąć kilka rozdziałów albo chociażby sam ten prolog, zanim się rozkręcę. Tym bardziej, że teraz za każdym razem musiałam sprawdzać, jak mają na imię przyjaciółki Magdy xD 
   Liczę na to, że ten blog zyska tylu czytelników ile Karoszek :D
   Hmm... Mam też nadzieję, że nie ma tu daltonistów. A jeśli tak, to błagam o wybaczenie, ale widać w moim wykonaniu adresów blogów najbardziej imają się kolory: KARE(serce konia), CZERWONY(rumak) xD 
   Mam nadzieję, że w ten weekend uda mi się wstawić jeszcze drugą część prologu, ale jutro o 12 mam jazdę, a w poniedziałek będzie kartkówka z włoskiego i matmy, więc jeśli jutro nie zdążę, to notka pojawi się dopiero w czwartek bądź piątek (zależy jak tam z moją jazdą, bo we Wszystkich Świętych jednak wolałabym nie zawracać głowy ani dziadkowi, ani instruktorowi), bo niedzielę przeznaczam na zakuwanie -,-
To tyle z mojej strony, czekam na hejty :P
PS widzicie jak zadbałam o wygląd rozdziału? Wyjustowanie, akapity, inicjały (tylko pogrubione, ale opcje bloggera są o wiele mniejsze od Worda), niektóre słowa na Caps Locku i pokolorowane... ^_^
PS2 Jak będę miała czas i będzie mi się chciało obiecuję narysować logo Czerwonego Rumaka. Co prawda wyjdzie mi to dość nieudolnie, bo koń w logo miał być na prawdę cudowny, ale przynajmniej będziecie mieli względny zarys tego i owego ;)

* historia Kamira jest podobna do historii Dashy [dla czytelników KSK]. Ale dla Magdy jego oswojenie nie wiązało się z tak wielkim ryzykiem jakie podjęły Wiktoria i Izabela.

środa, 23 października 2013

hej :)

To mój kolejny blog o koniach ;) Będę opisywać na nim wymyśloną przez siebie historię. Pierwsza notka pojawi się jakoś w weekend (: