sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 3

Rozdział dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce i świetnej pisarce/malarce Gabi "Sophie.N" <3
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
   Stałam w boksie Kamira i szczotkowałam go przed jazdą. Szlag mnie trafiał, kiedy wiedziałam, że naprzeciwko, tam, gdzie jeszcze niedawno był Rubin, Beata czyściła swojego Pikadora. Za nic w świecie nie miałam ochoty jeździć w tym samym czasie co ona, ale nie zamierzałam ustąpić. Kątem oka dostrzegłam, że Beata raz na jakiś czas zerka w naszą stronę i przygląda się mojemu konikowi, jednak ja to ignorowałam. Skupiłam się na Kamirze, nic więcej dla mnie nie istniało.
   Stępowałyśmy po tej samej ujeżdżalni, w różnych kierunkach. Denerwował mnie mijający nas co chwilę Pikador. Nie, uświadomiłam sobie, to nie Pikador mnie wkurza, lecz jego właścicielka. Za każdym razem jej twarz zdradzała wściekły grymas. Żałowałam, że w pobliżu nie ma nikogo. Dziewczyny były w stajni, a Dominika z Hubertem w domu. Gdyby ktoś patrzył na nas, czułabym się bezpieczniej.  Wiedziałam, że w końcu znajdzie sposób, by nas upokorzyć. Gdy próbowała zakłusować, nawet nie użyła łydek. Od razu uderzyła Pikadora palcatem skokowym w zad. A że zbliżali się do nas, świst bata wystraszył mojego konia. Kami uskoczył w bok i przegalopował kilka kroków. Bardzo szybko udało mi się go uspokoić. A na ustach Beaty zalśnił tryumfalny uśmiech. Ja też się uśmiechnęłam. Kamir był bardzo płochliwym koniem. Ufał mi bezgranicznie, ale nieraz zdarzało mu się ponieść lub uskoczyć w bok. Dla mnie to było nic. Dalej stępowaliśmy. Moim zdaniem Beata za szybko przeszła do szybszego chodu. Zmieniliśmy kierunek, a ona zrobiła to samo. Węszyłam podstęp, ale nie mogłam nic zrobić. Kiedy nas minęła wydawało mi się, że widziałam kątem oka jak unosi palcat. Wydawało mi się? Chwilę potem już nie miałam wątpliwości. Usłyszałam świst, potem uderzenie w zad konia. Mojego konia. Następne co pamiętałam to reakcja Kamira. Stanął dęba tak wysoko, że prawie polecieliśmy do tyłu. Błyskawicznie położyłam mu się na szyi, kopiąc go bezlitośnie w boki, żeby tylko nie miał okazji znów się unieść. Udało się, ale nie tak, jak miałam nadzieję. Wałach strzelił naprzód dzikim galopem, strzelając barana co jedno foule. Z ust wyrwał mi się cichy jęk, chociaż miałam ochotę krzyczeć. Wypuściłam wodze a złapałam za przedni łęk siodła. Szarpanie go i tak nic by nie dało. Wpadłby w jeszcze większą panikę i prędzej poraniłabym go wędzidłem, niż go uspokoiła. A czułam, że nie mogę spaść. Beze mnie na grzbiecie jeszcze trudniej byłoby mu się opanować.
-Prrr!- zawołałam.- Spokojnie, ciii...
Koń przestał wierzgać, ale dalej biegł przed siebie na oślep, rżąc przeraźliwie. Niebezpiecznie zbliżyliśmy się do ogrodzenia ujeżdżalni. Metrowy płot nie był dla Kamira żadną przeszkodą. Koń skakał wiele wyżej, nasz rekord to półtora metra. Wiedziałam, że bez problemu przeskoczy, chociaż nie chciałam tego. Nie wiedziałam, gdzie koń się zatrzyma. Na wolności mógł daleko ponieść. Pierwszy raz w życiu bałam się Kamira. Wałach skoczył. Jedyne, co mi zostało to zrobić półsiad i dać się ponieść. Dobiegł do ogrodzenia stadniny. Tamto miało ze dwa i pół metra więcej. Jedyną możliwością ucieczki stąd było wyjście przez prawie zawsze otwartą bramę. Koń wbił kopyta w ziemię, zawrócił na zadzie i puścił się galopem w drugą stronę.
-Ho!- usłyszałam krzyk i zorientowałam się, że przy Kamirze stoi Dominika, ściskając mocno za wodze.- Spokooojnie.
Kamir spróbował stanąć dęba, ale Domi trzymała go z całej siły. Gdy chciał się cofnąć, ona trochę ustąpiła, pozwoliła mu zrobić trzy kroki do tyłu, ale nie wypuściła wodzy.
-Zsiadaj- syknęła Domi.- Na co czekasz?!
Błyskawicznie przerzuciłam prawą nogę nad zadem konia i zsunęłam się po jego boku. Wzięłam w rękę wodze, a Dominika odsunęła się od Kamira. Dopiero wtedy zobaczyłam, że zaczął się rozluźniać, uspokajać.
-Przepraszam- Dominika pochyliła się, oparła dłonie na kolanach i oddychała ciężko, patrząc w ziemię.- Nie chciałam nakrzyczeć, ale mnie wystraszyliście. Właśnie wychodziłam z domu, kiedy zobaczyłam jak Kamir zwariował. A najgorsze jest to, że... nic nie mogłam zrobić. On pędził tak szybko.... Mi zostało tylko odprowadzić was wzrokiem...- rozpłakała się.
-Domi...- szepnęłam kojąco. Spojrzałam jak się ma Kamir, ale ten był już całkiem spokojny. Wiedząc, że nie odejdzie, puściłam wodze i objęłam przyjaciółkę. Wszystko dobrze, Domi. Kamir by mnie nie skrzywdził, nawet w takim stanie- sama nie wierzyłam w swoje słowa.
-A co się stało?- Dominika się wyprostowała.
-Och, Magdaleno, jesteś cała?- Beata podbiegła do mnie. Widziałam, że Pikadora uwiązała za wodze na ujeżdżalni. Chciało mi się śmiać. Dziewczyna nawet nie kryła zadowolenia lśniącego jej w oczach. O to jej chodziło. Ja o tym wiedziałam, ona tym bardziej. Chodziło jej, żeby Dominika się nie dowiedziała.
-Nic mi nie jest?- rzuciłam wymuszony uśmiech Beacie.- W sumie to nie wiem, czego się wystraszył. Może bata- zobaczyłam napięcie na twarzy dziewczyny. Niedoczekanie. Jeśli powiem Domi prawdę, a zrobię to na pewno, to w cztery oczy, a nie przy tej bogatej laluni, która wszystko zgodni na zbieg okoliczności albo nieszczęśliwy wypadek. Postanowiłam na tą chwilę zrobić to za nią.- Pikador nie chciał zakłusować i Beata klepnęła go palcatem w łopatkę. Kamir tak się go boi, że nawet coś takiego mogło go przerazić.
Warto było skłamać, żeby zobaczyć minę Beaty, która mówiła: ,,Yyy... Co ona knuje? Będzie mnie kryła po tym, co zrobiłam? A może sama tak myśli?". W rzeczywistości nie skłamałam. Nie do końca... W końcu po tym zdarzeniu, które przedstawiłam Kamir uskoczył w bok i poniósł, ale przez chwilę...
 
 -Udało ci się- mruknęła Beata. Rozsiodłałam Kamira, a teraz rozczyszczałam go w jego boksie po jeździe, gdy tamta oparła się o bramkę i nie spuszczała z nas wzroku. Miałam ochotę krzyczeć, ale żal mi było konie straszyć.- To może był pierwszy raz, ale nie ostatni, gdy postanowiłam UMILIĆ wam życie. Będą też inne. Chyba, że zgodzisz mi się go oddać. Cały czas oferta z Pikadorem jest aktualna. Powiedz tylko słowo, a dostaniesz Wspaniałego konia sportowego za to łaciate bydlątko.
Wypuściłam czyszczone właśnie przednie kopyto (stałam tyłem do Beaty), odwróciłam się gwałtownie i podeszłam do dziewczyny, zaciskając palce na kopystce.
-A więc po co ci ,,to bydlątko"? Tak na serio, po co ci koń, do którego nie możesz się zbliżyć?
-To tylko kwestia czasu. Jego da się wytrenować, znam sposoby.
-Ach tak? Na przykład?
-Wystarczy podać koniowi końską- zaśmiała się ze swojego ,,żartu"- dawkę środków uspakajających, a jak będzie ledwo trzymał się na nogach, trzeba mu je związać i bić go batem, ostatecznie cienkim, mocnym kijem, po szyi, grzbiecie i zadzie.
Uniosła głowę dumnie, a mnie się zrobiło słabo. Otworzyłam usta, żeby coś jej odparować, ale się powstrzymałam. Pokręciłam głową z rezygnacją i wróciłam do czyszczenia Kamira. Nie można się kłócić ze wszystkimi głupcami tego świata, pomyślałam. Był to też cytat z mojej ulubionej książki.
-A więc jak brzmi odpowiedź?- spytała Beata.
-Zapomnij- rzuciłam, nawet na nią nie patrząc.
Mina jej stężała. Odeszła w stronę siodlarni.
   Wtedy poczułam wibrowanie w kieszeni bryczesów. To dzwonił mój telefon. Wyciszałam go zawsze, żeby nie straszył koni. Odłożyłam ostatnie już wyczyszczone kopyto i wyjęłam komórkę.
-Halo?
~Mag, jestem u babci~ usłyszałam głos Gabi.~Właśnie przyjechałam.
Gabi była moją najlepszą przyjaciółką. Lubiłam ją nawet bardziej niż Ilonę i Anetę. Niestety normalnie mieszkała w Warszawie. Do Krakowa przyjeżdżała raz na jakiś czas, gdyż mieszkała tu, w sąsiednim domu do mojego, jej babcia. Zawsze wtedy się spotykałyśmy.
-To świetnie- zawołałam.
~Jesteś w domu? Spotkamy się?
-Ech... jestem w stajni. Przyjechałaś swoim samochodem?
~No tak. Z rodzicami...
-Cudownie. Może poprosisz ich, żeby cię tu przywieźli? Wreszcie pokażę ci Kamira.
Gabi była u mnie wiele razy odkąd zaczęłam jeździć w Rumaku, ale jeszcze nigdy nie widziała stajni. Zawsze przyjeżdżała na krótko, w czasie kiedy nie jechałam do koni. Sama jeździła tylko rok krócej ode mnie.
Jej rodzice się zgodzili, więc poinstruowałam ją, jak dojechać. Piętnaście minut później zobaczyłam, jak jej samochód wjeżdża na parking. Przytuliłyśmy się przyjacielsko na powitanie. Potem zaprowadziłam ją do stajni.
-Pytałam wcześniej Domi...- zaczęłam nieśmiało.- Pozwoliła mi na twoją jazdę na Delgadzie- nie wspomniałam, że aby Gabi nie musiała płacić, umówiłam się z Dominiką, że posprzątam dodatkowo sama w każdym boksie i zamiotę korytarz stajni. Ale warto było się tak poświęcić, by zobaczyć radość przyjaciółki. - Idź obejrzeć konie- poleciłam.- A ja tylko przyniosę siodło i osiodłamy Delga. Potem pokażę ci Kamira.
   Poszłam po siodło, które było całkowicie zdekompletowane, więc ucieszyłam się, że nie kazałam przyjaciółce czekać. Musiałam najpierw znaleźć strzemiona, popręg i czaprak. Niech Aneta i Ilona omijają mnie przez resztę dnia szerokim łukiem, pomyślałam, dopinając ostatnie puślisko, bo powiem im co myślę o takim rozbrajaniu siodeł. A potem się dziwić, że brakuje części. Zarzuciłam siodło na przedramię lewej ręki, ogłowie wzięłam w prawą i wyszłam z siodlarni. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam Gabi stojącą przy boksie Kamira. Chciałam krzyknąć, żeby stamtąd odeszła, ale coś nie pozwoliło mi się odezwać. Może to przez zachowanie konia... Kami stał rozluźniony z uszami nastawionymi w stronę szepczącej do niego dziewczyny. Trącał chrapami jej wyciągniętą dłoń.
   Podeszłam spokojnie do niej. W końcu mnie zauważyłam.
-Madziu, jaki on śliczny- uśmiechnęła się.- Hmm... Opowiadałaś mi o wszystkich koniach w stajni, ale nie słyszałam o żadnym... Rhabbi Akk- odczytała z tabliczki.
-Mówiłam- stwierdziłam krótko.
-Nie pamiętam. No dobra, to pokażesz mi tego słynnego Kamira?
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-No co?- na jej zdziwiony wzrok jeszcze bardziej się roześmiałam.
W końcu wzięłam parę głębszych oddechów, żeby się uspokoić.
-Gabi, poznaj Kamira- wskazałam srokacza.
-Nie rozumiem... Przecież to...
-Koń ma na imię Rhabbi Akk- wyjaśniłam.- To imię mi się nie podobało, więc skróciłam je na Kamir. Nigdy nie używałam jego prawdziwego imienia, nawet przy rozmowach z tobą. Więc nie miałaś prawa wiedzieć. Ale, Gabi, on ci się dał dotknąć!- zawołałam.- Ten koń nie toleruje nikogo poza mną. Masz powód do dumy. To co, chcesz spróbować dosiąść tego wiatru?
Po błysku w jej oczach już znałam odpowiedź.
 -=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
 Heh, wena zawsze musi mi pokrzyżować plany. Zawsze było tak, że ja chciałam pisać, a jej się to nie podobało i szła sobie na spacer i zostawiała mnie samą. A tu co? Pierwszy raz w życiu mam odwrotnie. Chciałam zawiesić blogi na kilka tygodni, a wena co na to? ,,Nie ma mowy, nie pozbędziesz się mnie. Masz pisać i już." Taka tam bajeczka, ale rozdział jest, a ja zastanawiam się już, co dam na KSK xD No to tyle. Ja lecę. Mam do poskromienia pewną wenę [uderza prawą pięścią w lewą otwartą dłoń] xD Za dużo wina... chyba mszalnego xD Nie no, naprawdę lecę. Do następnej notki :D

środa, 11 grudnia 2013

Logo Czerwonego Rumaka

Obiecywałam Wam je już dawno, ale... mi się nie chciało xD Ostatnio rysowałam cały weekend, teraz pobawiłam się Paintem i oto jest! :D Jestem z siebie dumna :3
Mam nawet deski i gwoździe xD A konik własnoręcznie robiony ;D Teraz będzie widoczny w zakładce ,,Stadnina" jako ,,LOGO" ;)
Trochę wychodzi za linię, ale trudno. Jeszcze mniejszy był ledwo widoczny.

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 2

   Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy... Liczyłam w myślach, gdy galopowałam po ujeżdżalni. Dosiadałam Delgada. Kamir trochę kulał. Nic poważnego, ale Domi nie pozwoliłaby mi na nim jeździć, a nalegała, żebym potrenowała. Za 2 miesiące biorę udział w zawodach WKKW. Obie wiemy, że Kamirowi nic już nie trzeba. Zrobi wszystko o co go poproszę, z charakterystyczną dla niego precyzją i wdziękiem. Ale moje umiejętności po zimie pozostawiają wiele do życzenia. Przez całe święta musiałam siedzieć w domu i słuchać opowiadań mnóstwa ciotek i wujków, którzy pamiętali jeszcze czasy, gdy moi rodzice chodzili w pieluchach. Wczoraj, drugiego dnia Bożego Narodzenia, miałam ochotę wymknąć się do stajni. Pierwsze co wtedy pomyślałam o ojcu to: ,,Gdyby wzrok mógł zabijać..." Gdy zaproponowałam wyjazd do koni, myślałam, że mnie wyrzuci z domu i wydziedziczy. Więc musiałam ustąpić po to, by dziś móc śmigać po ujeżdżalni.
-Kłus!- poleciła Dominika.- Zbierz go trochę, przejedź okrążenie i stępuj. Ja idę do stajni. Twoje koleżanki tam powinny być, a jest coś za cicho...
Wymieniłyśmy uśmiechy, a ja kłusowałam dalej. Po wykonaniu polecenia zsiadłam i poszłam z koniem do stajni.
Prowadząc go za zdjęte z szyi wodzy zatrzymałam się przed siodlarnią i zajrzałam do środka. Zobaczyłam moje przyjaciółki rozmawiające półgłosem z Dominiką.
-Hej- uśmiechnęłam się.-Co tu tak cicho? Ładnie tak ludzi obgadywać?
-Hej, Maad- powitała mnie Domi. W przeciwieństwie do Kasi ona przeciągała samogłoskę w mojej ksywce, co bardzo mi się podobało: brzmiało tak miękko i sympatycznie...- My tu nikogo nie obgadujemy, a ty chyba powinnaś zająć się Delgiem, nie? Delgus też musi odpocząć, przed następną jazdą.
-Co znaczy: ,,też"?-Miałam nadzieję, że się przejęzyczyła, ale czułam w tym coś głębszego.- Ja już chyba dziś nie jeżdżę...
-Nie. Ale odpocząć musisz. Za...- spojrzała na zegarek- piętnaście minut przyjeżdża nowa amazonka, a pół godziny później jej koń. Zgadnij, kto ją oprowadzi.- Zamrugała szybko, uśmiechając się serdecznie.
-O nie, moja droga.- Złapałam szklankę z kawą, która leżała na stoliku w siodlarni. Zostawiłam ją tu rano. Kawa była lodowata, uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie kawy mrożonej, którą często sobie serwujemy w stajni latem, gdy upał jest nie do zniesienia Teraz się skrzywiłam, ale nagle zachciało mi się pić.- Ja się mogę zająć koniem. Żadnymi lalusiami się nie zajmuję.
-Dlaczego od razu lalusiami?- Domi skrzyżowała ręce na piersi.-Nie znasz jej, może będzie fajna.
-Chwilę... A czy nie mamy kompletu? Osiem boksów, osiem koni? To znaczy jeszcze nie osiem, ale chciałaś kupić tego tenessee walkera, o którym wspominałaś...
-Oczywiście. To pewne. Nie martw się, rozbudowuję stajnię. Z Hubertem jedziemy do miasta, dogadamy się z firmą, która będzie to robić. Do czasu zakończenia... remontu Rubin będzie mieszkał na pastwisku.
-Domi, jest środek zimy!
-Madziu, to koń. Nie martw się, nie zmarznie.
-Humpf- mruknęłam. Bez dalszych ceregieli odłożyłam kawę; kask i bat położyłam na podłodze siodlarni; wycofałam Delgada, który już zablokował całe drzwi; i odprowadziłam go do boksu.
   Zręcznie go rozsiodłałam. Siodło położyłam na lewym przedramieniu, a na ramię drugiej ręki zarzuciłam ogłowie, w prawą dłoń wzięłam też ochraniacze. Zamknęłam boks i wróciłam do siodlarni. Właśnie odkładałam siodło, kiedy usłyszałam głos Dominiki, stojącej przy oknie pomieszczenia, wychodzącym na parking:
-Przyjechała. Jest nawet wcześniej niż obiecywała. Pójdę do niej i zaraz was poznam.
Z entuzjazmem wyszła ze stajni, a ja bawiłam się ogłowiem. Aneta i Ilona rozmawiały na kanapie półgłosem. Denerwowało mnie, że żadna nie odezwała się w mojej obronie. Zapięłam wszystkie paski na podgardlu i ułożyłam równiutko każdy z nich, kiedy usłyszałam za plecami znajomy głos:
-Cześć wam. Jestem...
Nie dałam jej się przedstawić, kiedy obróciłam się gwałtownie.
-Beata?!- Poczułam, że nie mogę oddychać.
-Magdalena.- Ta z kolei nie wyglądała na zaskoczoną. Jakby się tego świetnie spodziewała.
-Cudownie- skwitowała Domi, której nie zauważyłam, choć weszła do siodlarni razem z Beatą.- Skoro się znacie, to możesz oprowadzić koleżankę, a potem zająć się jej koniem.
-Ale...- zaoponowałam.
-Ja muszę lecieć, bo Hubi czeka. Mieliśmy iść kupić nowy sprzęt dla koni. Szczególnie czapraki i ochraniacze, plus siodło dla Rubina i nauszniki dla Midnight. I pełne wyposażenie dla Nefretki. Siodło Nigerii jest na nią za duże, obciera jej kłąb, a zaraz zaczniemy ją ujeżdżać na serio. Jak przyjedzie koń Beaty, to wyprowadź Rubinka na pastwisko. Jakby co, to dzwoń. Paa!
Wybiegła ze stajni i tyle ją było widać. Jedyne co mnie zastanawiało, to co ona rozumie jako ,,ujeżdżanie na serio", skoro podczas pierwszej jazdy jej kochany narzeczony potraktował Nefretete gorzej niż niedopuszczalnie.
   Spojrzałam na uśmiechającą się Beatę. Szui o to chodziło. Zaklęłam w myślach. Historia naszej znajomości jest od początku dziwna i... w ogóle jakaś taka nieprzyjemna. Zaczęło się tak niewinnie. Beata jeździ cztery lata dłużej ode mnie. Kiedy przyszłam pierwszy raz do mojej starej stajni ona, jak to nazywa, ,,była kimś". Piastowała urząd przewodniczącej klubu jeździeckiego działającego w stajni. Zdobywała dla niego puchary na wszelkich zawodach i tak dalej. Kiedyś mi to podsumowała, jak według niej ,,za bardzo jej podskoczyłam".
   Zawsze dosiadała wałaszka Pikadora. Był to ciemnogniady konik mający piętnaście lat. Na pysku miał cienką latarnię, a nogi bez białych odmian. Był on dla niej mniej więcej taki, jak dla mnie Kamir. Tzn. formalnie. Mogła jeździć na nim, kiedy tylko chciała, za darmo, bez pytania. Czyściła go, karmiła... Był jej, ale bez ,,papierka"- dowodu zakupu, nie płaciła za jego utrzymanie. Ale traktowała go oschle i jej zasada brzmiała ,,ostroga i bat". Łydkami czy dosiadem praktycznie nie umiała pracować. Nie łączyła ich żadna więź. Wtedy ja zaczęłam jeździć konno. Wszystkie konie ze stajni miały mnie gdzieś. W najgorszym przypadku koń mnie poniósł galopem kiedy tylko zeszłam z lonży i skoczył oksera 70 cm. Teraz dla mnie to rozgrzewka, ale wtedy ledwie trzymałam się w siodle. Rzuciłam wodze, kurczowo przytrzymałam się siodła i zsiadłam z niego parę metrów po przeszkodzie, kiedy już wisiałam na wysokości jego brzucha, wbijając paznokcie w czaprak. To była moja ostatnia jazda na TYM koniu.
   Byłam bliska zrezygnowania z jazd, gdyż nic mi nie wychodziło, nie robiłam żadnych postępów. Pewnego dnia Beaty nie było w stajni, więc wsadzili mnie na Pikadora. I stał się cud! Nie miałam problemu z kłusem, a nawet pierwszy raz w życiu zagalopowałam. Instruktorka była cały w skowronkach i obiecał mi, że Beata się zdziwiła, kiedy przyszła następnego dnia do stajni i usłyszała, że będzie się musiała dzielić ze mną Pikadorem. Od samego początku mną gardziła i często wykorzystywała mnie do noszenia wiadra, siodła, szczotek... A przecież byłam w jej wieku, tylko miałam mniejsze umiejętności.
   Od tamtego czasu stwierdziła, że zabrałam jej konia, choć jeździłam tylko dwa razy w tygodniu po godzinie. Ale księżniczka musiała trenować codziennie od rana do wieczora. Na początku była wściekła i nie przepuściła żadnej okazji, żeby mi dokuczyć. Potem jej ataki złagodniały, ale odtąd nigdy nie czułam się tam dobrze, chociaż jeździłam na ukochanym Pikadorze. Beata i tak nie mogła tego znieść i już niedługo miała własnego konia. Nawet dwa- Siwego wałacha hanowerskiego Wielgusa i karą klacz wielkopolską Black Favour.  Płaciła po 1000 zł za konia tylko dlatego, że ,,kary koń wygląda bardziej elegancko w ujeżdżeniu, kontrastuje z białymi bryczesami i pasuje do czarnego fraczka; a siwek bez odmian pasuje do jej ciemnozielonej marynareczki do skoków i kontrastuje z czarnymi bryczesami w kratę". Rozbawiło mnie to stwierdzenie. Tym bardziej, że Wielgus był w ujeżdżeniu lepszy od Black, która za to skakała tak dobrze jak on. Ale nie zamieniłaby ich konkurencjami, bo przecież siwy nie byłby w ujeżdżeniu tak elegancki jak kary. Według niej, bo mi podobali się tak samo. 
   Kiedyś na facebooku wypatrzyła zdjęcia Kamira. Zapytała mnie z jawną ironią, co to za śliczny konik pinto. Wiedziałam, że według niej paint horse'y są pase*. Odpowiedziałam wtedy "Mój. Doszłam do wniosku, że łaty pasują do wszystkiego i są zawsze modne." Po wysłaniu tej wiadomości zablokowałam ją i miałam święty spokój.
Teraz byłam tylko ciekawa, którego z koni wzięła ze sobą, bo Dominika nie wspominała o dwóch.
Dlatego kiedy Rumak został wybudowany, w odległości trzy razy mniejszej niż moja poprzednia stajnia, nie zawahałam się tu przenieść. I nie żałuję. Błyskawicznie zaprzyjaźniłam się z Domi i Kamirem, i poczułam jak w domu. Wreszcie zaczęłam jeździć chętnie do stajni, w dodatku co dzień. Wcześniej jeżdżąc trzydzieści kilometrów w jedną stronę, tata nie chciał mnie zawozić częściej niż dwa razy w tygodniu i czekał aż skończę jazdę. Nie opłacało mu się wracać do domu, a potem po mnie przyjeżdżać.
   Historia Czerwonego Rumaka jest też dość smutna. Zaczęli go budować rodzice Dominiki, kiedy ta była na studiach. Pewnej nocy oboje zginęli w pożarze ich domu. Domi postanowiła dokończyć ich dzieło. Wzięła sobie urlop dziekański i tu wróciła. Dostała niemały spadek, gdyż jej rodzice mieli na koncie niezłą sumkę. Bez problemu dokończyła stajnię, halę, ogrodziła padok i ujeżdżalnię; a na terenie stadniny zbudowała dom, w którym mieszka z narzeczonym, mając blisko do koni. Oczywiście już wtedy miała Rubina. Trzymała go w prywatnej stajni tam, gdzie studiowała. Po zbudowaniu stadniny Hubert pomógł jej skończyć studia. Potem kupili wszystkie konie, które mają dziś. Poza Kamirem, bo jak już mówiłam, jego Domi kupiła nad morzem.
   Pewnego dnia jak wracałam z Kaśką z jazdy, poprosiłam tatę, żeby po drodze zatrzymał się w Rumaku. Chciałam porozmawiać z właścicielami. Jeszcze tego samego dnia przeszłam z Dominiką na "ty" i pokazałam jej jak jeżdżę, a za tydzień zgodziła się, żebym pracowała w stajni za jazdy. Następnie przekonałam do nowej stajni przyjaciółki- Anetę i Ilonę. Na koniec pojawił się Kamir, a potem wszystko było tak jak obecnie.
   Aż do dziś. Uciekłam od Beaty nie po to, by znów mieć z nią do czynienia. Cóż, nie zostało mi nic innego jak tylko wysłuchać polecenia Domi.
-Co to za koń?- spytała Beata, wyciągając rękę do Kamira. Dziś była wyjątkowo milutka.
-Nie!- krzyknęłam, ale za późno.
Kamir odskoczył do tyłu wbijając zad w ścianę boksu przeciwległą do drzwi. Beata zaskoczona taką reakcją konia zabrała rękę tak gwałtownie, że poleciała do tyłu. Ja stałam za nią, mogłam ją złapać. Zamiast tego uprzejmie ustąpiłam jej miejsca, by chwilę potem leżała na ziemi. Musiałam jej od początku "delikatnie" przekazać, żeby mojego konia omijała szerokim łukiem.
-Och- sapnęłam.- Jak mi przykro. Nie zdążyłam cię powstrzymać, ani tym bardziej złapać.- Podałam jej rękę i uprzejmie pomogłam wstać.- To właśnie jest Kamir. Nie lubi: gwałtownych ruchów, obcych, znajomych zresztą też, zbliżania się do niego lub jego boksu... Trzymaj się od niego z daleka.
Wyciągnęłam rękę nad kratami boksu. Kamir podszedł zaciekawiony i wtulił pysk w moją dłoń.
-Witaj, kochany mój- pogładziłam jego policzek.- Nie bój... Ćśii. Jestem tu, Kamiś. Dobry konik.
Spojrzałam wilkiem na Beatę. W jej oku zobaczyłam dziwny błysk, który znikł, kiedy zobaczyła, że na nią patrzę.
-Magda!- usłyszałam głos Ilony dobiegający od drzwi stajni. Spojrzałam tam pytająco.- Przyczepa przyjechała.
-Przyczepa!- zawołała Beata i z entuzjazmem pięciolatki wybiegła ze stajni.
Ja się nią nie przejęłam. Będziemy we dwie się pieścić z jednym koniem, a potem ten koń musiałby stać w stajni i czekać aż zwolnię mu boks. Poszłam w stronę siodlarni, kiedy podeszła do mnie Ilona z kantarem w ręku. Musiała go wziąć kiedy powiedziała nam o przyczepie.
-Po to idziesz?- spytała.
-Dzięki- rzuciłam, sięgając po sprzęt.
Ta jednak odsunęła rękę.
-Pomogę ci- rzuciła.
-Iluś, chcesz coś ode mnie?- spytałam, przekrzywiając głowę.
-Aneta poszła po Delgada, Domi pozwoliła jej pojeździć. A mi się nudzi, bo Aneta potrzebuje całego parkuru.
Chciałam zaproponować, żeby poszła pomóc Beacie z jej rumaczkiem, ale rozmyśliłam się.
-Rubi- szepnęłam, wchodząc do boksu kasztana.- Chodź, koniku. Pójdziemy na łąkę.- Poklepałam go po łopatce, kiedy Ilona zakładała mu kantar.- Takiego grzecznego konia dawno nie widziałam- stwierdziłam, zwracając się do przyjaciółki.
-Nie mów, że Rhabbinek sprawia ci problemy- zapięła uwiąz na kantarze, żeby łatwiej było prowadzić konia.
-Kamir!- Nie lubiłam, kiedy ktoś używał jego prawdziwego imienia, a tym bardziej zdrabniał go w ten sposób.- Nie, on raczej jest grzeczny. Kocha mnie. Ale Michel raz godzinę sprowadzałam z padoku, złapała kantar w zęby i uciekła. A w boksie aż kipiała energią. Delgado nie lepszy. A Midnight... Czasem mam wrażenie, że Hubert pasie ją samym owsem, a wiesz jak często na niej jeździ.- Narzeczony Dominiki normalnie nie miał czasu na jazdę. Dosiadał klaczy z raz w tygodniu na trening skokowy, czasem pojechał z Domi w teren.- I nawet nam nie pozwala jej dosiąść.
-Daj spokój, Magda.- Szarpnęła za uwiąz, żeby wyprowadzić Rubina z boksu.- To ich konie, niech robią z nimi co chcą. Następnym razem, kiedy Michel zacznie sprawiać ci kłopoty, niech Dominika się nią zajmie, skoro jest taka mądra.- Mrugnęła do mnie. Ale ja zupełnie się z nią nie zgadzałam. To NASZE konie. Czuję się odpowiedzialna za Michel, Midnight, czy Nefretę tak samo jak za Kamira.-Idź pomóż Beacie, ja już się nim zajmę.
Kiwnęłam głową, choć byłam wściekła, że znów mnie wysyłają do tej dziewczyny. Spotkałyśmy się w drzwiach stajni. Ilona, która mnie wyprzedziła, zachłysnęła się i minęła nowego konia, idąc w stronę pastwiska. Ja zaraz się dowiedziałam, skąd jej reakcja. Przede mną stał piękny ciemnogniady wałach. Miał jakieś 167 centymetrów wzrostu w kłębie, a przez całą głowę od czoła do chrap przechodziła mu biała latarnia. W głowie zabrzmiało mi jedno słowo. Jedno imię. Pikador. Moja twarz musiała zdradzać szczerze wielkie zdziwienie, gdyż Beata uśmiechnęła się tryumfalnie.
-Prawda, że śliczny?- położyła mu dłoń na szyi. Pani Krysia dość szybko zgodziła się go sprzedać. Jest mój od niemal roku. 
-A co z Wielgusem i Black Favour?- spytałam. Miałam ochotę rzucić się wałachowi na szyję i go wyściskać, zresztą on sam próbował trącać mnie pyskiem, jednak nie zamierzałam dać Beacie tej satysfakcji. Odsuwałam się za każdym razem, gdy Pikador próbował się o mnie otrzeć.
-A co ja, biuro informacyjne? Opchnęłam ich komuś za grosze. Mam nowego konia, co mnie opchodzą starsze modele? Zresztą tamte kupiłam tylko dlatego, bo ukradłaś mi mojego Pikusia i potrzebowałam zastępstwa. Marne to było, ale wystarczyło na te kilka lat.
Zagryzłam zęby. Przecież te konie mogły pójść na rzeź! Chociaż dla niej grosze to mogło być sto kawałków. A kto wie, co się stanie z Pikadorem, kiedy jej się znudzi...
-Ale wiesz co, Magdaleno? Zawsze lubiłaś Pikadora. Mogę ci go oddać za darmo?
-Że co?- Zaczęłam się zastanawiać, czy się czegoś nie naćpała.
-Od-dam ci go, jeś-li chcesz.
-Za co?
-Aj, taki tam drobiazg. To prawie za darmo...
-ZA CO?
-Za Rhabbi'ego Akka.
Stanęłam osłupiała. Laska od trzydziestu minut jest w stajni, a już przystawia się do mojego największego kopytnego skarbu.
-Zapomnij- mruknęłam, mijając ją i wychodząc ze stajni.
-Jeszcze zobaczymy- mruknęła pod nosem, po czym poszła do boksu Rubina.

*pase- [tu] niemodne, obciachowe
                                                             
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
Uwaga. Kto czyta tego bloga pisze w komentarzu "Ja". Nie ważne, czy normalnego komentarza będzie tysiąc znaków [xD] czy w ogóle nie ma na niego weny. Po prostu chcę tak dla orientacji wiedzieć, czy warto się wysilać ;)
Rozdział niezbyt mi się podoba, ale piszę go od dwóch... trzech tygodni i wypadałoby skończyć ^_^ Poza tym on dużo przekazuje, historię Rumaka, kawałek życia Domi, Magdy i jej byłej stajni... A w opisach nie jestem zbyt dobra. Jak widzicie dodałam nieodłączny element każdego bloga- zołzę, która będzie uprzykrzać życie głównej bohaterki :D Jeszcze poznacie bezczelność Beaty xD
Chciałam w tym miejscu serdecznie podziękować Nikki za zdjęcie Beaty do zakładki z bohaterami. Dziękuję :*