piątek, 16 maja 2014

Rozdział 8

Wpatrywałam się w trzymaną w ręku kartkę oniemiała.
- Nie masz prawa, nikt z was nie ma - wycedziłam przez zęby. - Rhabbi co prawda należy do Dominiki - chyba pierwszy raz w życiu wypowiedziałam prawdziwe imię mojego konia. Nazywając go Kamirem, przypominałam sobie o łączącej nas więzi. Wypowiadając drugie imię, tak jakby trzymałam go na dystans. Już wiedziałam, że rozstanie będzie nieuniknione. - ale miała obowiązek poinformować mnie o jego sprzedaży. To było w umowie.
Przypomniałam sobie o świstku papieru, który podpisywali moi rodzice i Dominika. Oni upoważniali się do nieoczekiwania od Domi odszkodowania, gdyby coś mi się stało, ona zaś - do poinformowania mnie o jakichkolwiek planach związanych ze sprzedaniem Kamira, uśpieniem go i tym podobnymi rzeczami, które wpływałyby na nasze życia.
- Tak? - brew Beaty powędrowała do góry. - A może coś tam było małym druczkiem.
- Co ty chrzanisz? - postanowiłam przyjąć agresywną postawę.
- Domi czytała tą umowę. Nie chciała złamać prawa. Wiedziała, że masz kopię i byłabyś zdolna nawet iść z tym do sądu. Tak więc... - zrobiła pauzę - nigdzie nie było powiedziane, że to CIEBIE ma poinformować. Spójrz, czyje widnieją podpisy pod moim aktem zakupu.
Zmusiłam się, żeby zerknąć na świstek papieru, wciąż trzymany w zdrętwiałej od zaciskania pięści. Pod ceną 100.000 zł widniały trzy podpisy. Beaty, Dominiki i... mojej mamy!
- I? - spytała Beata. - Jaki wniosek?
- Dla Ciebie Kamir nie jest wart nawet tej kwoty z odjętym jednym zerem. Dla mnie - znacznie więcej.
Zarzuciła jedynie gęstymi włosami nonszalancko.
Złożyłam kartkę na pół i jeszcze raz na pół, a następnie przerwałam ją na 4 części, po czym rzuciłam w górę.
- Ups. - Uniosłam brew wyzywająco.
- Nie przejmuj się . - Beata zamrugała słodko. - Mam przy sobie jeszcze trzy kopie, a w domu oryginał - poczułam, że robię się czerwona ze złości, a ona wyciągnęła z kieszeni złożoną kilka razy identyczną kartkę i mi podała. - Proszę, weź. Tylko nie porwij od razu. Przyda ci się jakaś podstawa do kłótni z Dominiką.
Wyrwałam jej kartkę z ręki i pognałam przez pastwisko w stronę stajni. Przed długim budynkiem wpadłam na przyjaciółkę.
- Możesz mi powiedzieć... CO TO JEST?! - wepchnęłam jej akt zakupu.
- Magda, wiem, co myślisz. Ale... nie miałam wyboru.
- TY NIE MIAŁAŚ?! POWIEM CI, CZEGO NIE MIAŁAŚ! PRAWA! NIE MIAŁAŚ PRAWA SPRZEDAWAĆ KAMIRA! NIE TEJ KRETYNCE!!!
Krzyczałam tak głośno, że aż mnie gardło rozbolało. Gdy umilkłam, usłyszałam jak parę koni parska nerwowo.
- Nie rozumiesz... - szepnęła, unosząc rękę, żebym jej nie przerywała. - Mieliśmy problemy finansowe. Hubert przejrzał rachunki. Dochód w ciągu ostatniego półrocza był niewielki, nie mieliśmy ich za co zapłacić. Pasza się kończyła... Jeszcze trochę, a nie dość, że przysłaliby nam komornika, jeszcze konie by głodowały. Następnego dnia Beata zaoferowała, że kupi Kamira. Za sumę niemal stu krotnie większą, niż jest wart. Z takim charakterkiem, chyba tylko rzeźnik by go zechciał... Nie byłam przekonana, ale wtedy Kamir pozwolił jej do siebie podejść. Oprócz tego, że by go kupiła, dodatkowo by płaciła za jego utrzymanie. Dochód, którego nigdy nie mieliśmy, bo Kamir jadł, ale to z pieniędzy stajennej płaciłam za to jedzenie. A do tego Beata postanowiła zatrzymać Pikadora. Więc postanowiłam zadzwonić do twoich rodziców. Wiedziałam, że się nie zgodzisz go sprzedać. W takich chwilach nie myślisz racjonalnie. Prędzej byśmy zamknęli stajnię, niż uzyskali twoją zgodę. Jedna wystarczyło, że to jedno z twoich rodziców się podpisze pod aktem sprzedaży i zakupu Kamira. Rodzice jednomyślnie stwierdzili, że to ci dobrze zrobi. Wtedy skupisz się na nauce.  Ale zastrzegłam Beacie, że nie może przenieść konia do innej stajni.
- Cudownie! - syknęłam. - Mam ci podziękować? To Beata! Ona w miesiąc tak wykończy Kamira fizycznie i psychicznie, że po miesiącu wyśle go do rzeźni, bo nigdzie indziej nie będzie się nadawał! - wybuchnęłam gorzkim płaczem. Przy kolejnym napadzie szlochu ukryłam twarz w dłoniach.
Dominika próbowała coś mówić, ale ja ją zignorowałam. Wbiegłam do stajni, szukając wzrokiem boksu Nefretki. Cały czas pomagałam przy zajeżdżaniu klaczy, czuwałam nad tym, by pracowano z nią spokojnie i bez przemocy. Kasztanka mi ufała. Ukryłam twarz w jej grzywie. Po chwili się uspokoiłam. Dopiero wtedy poczułam gorący oddech na plecach. Nefretka oparła o nie swój nos i oddychała głęboko. Miałam wrażenie, że za wszelką cenę próbuje mnie uspokoić. Oderwałam się od niej i pogładziłam ją po czole.
- Chciałabym mieć w sobie tyle łagodnego spokoju, co ty, maleńka. Niczym się nie przejmujesz, żyjesz każdym nowym dniem, nie myślisz o przyszłości...
Wyszłam z jej boksu. Cały żal, który we mnie tkwił, odkąd zobaczyłam Beatę przy Kamirze, nagle zniknął. Teraz nic nie czułam. Miałam wrażenie, że patrzę na wszystko z boku.
To przecież nie był mój koń, pomyślałam, wzruszając ramionami. Opiekowałam się nim tylko, bo nikt inny nie mógł do niego podejść. Skoro uważają, że Beata się nim zajmie lepiej... Ciekawe po ilu tygodniach koń się będzie nadawał tylko do rzeźni.
Wyszłam ze stajni i jeszcze raz spojrzałam na Kamira. Beata już go osiodłała i teraz zbliżała się do wyjścia z pastwiska. Mój ukochany koń szedł krok za krokiem, ze zwieszonym łbem. Chrapami prawie dotykał kolana Beaty. Jego dzikie oczy straciły radosny blask. Wyglądały teraz jak dwa zimne, czarne kamienie osadzone po bokach końskiej głowy. Kamir wydawał mi się teraz ze 20 lat starszy. Zacisnęłam pięści, boleśnie wbijając paznokcie w dłonie. Już miałam się odwrócić i odejść, zanim zostanę zauważona przez nową właścicielkę konia. Niestety, było już za późno. Beata właśnie spojrzała w moją stronę, a w jej oczach zalśnił tryumfalny uśmieszek. Pomachała mi prawą ręką, w której trzymała wodze zdjęte z szyi konia.
- Chcesz popatrzeć jak jeżdżę? - spytała z udawanym entuzjazmem.
- A wiesz, że chętnie? - poszłam w jej stronę. - Chętnie zobaczę jak skaczesz metr dwadzieścia na tak odurzonym koniu, że nie ma siły unosić nóg - dodałam pod nosem.
Stanęłam przy ogrodzeniu, oplatając rękami jego drewniane deski. Beata przełożyła wodze nad głową konia i siadła w siodle. Kamir szedł leniwym stępem, trzykrotnie wolniej niż zazwyczaj. Amazonce to nie przeszkadzało. Wyregulowała strzemiona, po czym zaczęła się rozgrzewać, kładąc wodze na kłębie.  Dotykała rękami uszu pintosza, ogona, strzemion... Następnie wymachiwała nogami. W końcu złapała strzemiona, zebrała też wodze. Dała łydkę do kłusa i cmoknęła. Koń lekko przekrzywił lewe ucho, wydając z siebie ciche prychnięcie, ale nie drgnął. Beata trzy razy z całej siły uderzyła wałacha batem po zadzie. Na dźwięk bata przecinającego powietrze zacisnęłam dłonie na ogrodzeniu tak, że aż mi zbielały kostki. Kamir jedynie przyspieszył w stępie, więc oberwał kolejne 3 razy za łydką, w czasie na równi z mocnym kopnięciem. Koń ruszył wolnym kłusem.  Czułam, że muszę go odzyskać, chociażby dlatego, iż wiedziałam, że teraz TAK będzie wyglądał każdy jego trening. Odwróciłam się i odeszłam.

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 7

Wybiegłam z siodlarni i chciałam iść do Beaty. Wtedy stwierdziłam, że to nie miało by sensu. To, że nosi mocne środki uspokajające jeszcze nic nie znaczy. A mogłaby się wyprzeć. Wolałam iść do Kamira i dopilnować, żeby nie zabrali go dziś do stajni.
- Hej, kochany mój... - szepnęłam kojąco, podchodząc do mojego konia.
Uniósł na chwilę głowę znad trawy, patrząc kto idzie. Rozszerzył nozdrza, wdychając mój zapach. Zarżał cicho na powitanie, po czym powrócił do leniwego skubania trawy. Nikt by się nie domyślił, że ten pozornie łagodny wałaszek, pasący się na padoku w całkowitym spokoju i rozluźnieniu, w jednej chwili potrafi się zmienić w rozszalałego dzikusa. Stałam przy nim dłuższą chwilę, wpatrując się jak powoli przeżuwa trawę. W pewnej chwili uniósł łeb, spoglądając gdzieś za mnie i wydał z siebie dźwięk przypominający bardziej kwik niż rżenie. Oczy błysnęły białkami, a mięśnie napięły się niebezpiecznie. Wiedziałam, że jest gotowy zaraz odskoczyć i uciec lub, w razie możliwości, zaatakować. Podążyłam za jego wzrokiem. Przy ogrodzeniu, jakieś sto metrów od nas, stała Beata. Jej brązowe włosy powiewały na późno popołudniowym wietrze. Stała w bezruchu, nie przeszła nad ogrodzeniem. Z tej odległości ledwie ją poznałam. Ale Kamir dobrze wiedział, kto to. Nienawidził wszystkich ludzi poza mną, ale nigdy nie reagował aż tak agresywnie. Denerwował się zazwyczaj, gdy się do niego zbliżali. W innym wypadku tylko nie spuszczał ich z oczu, pasąc się spokojnie. Wiedział, jak potraktowała go Beata. To dlatego tak zareagował. 
- Ciii - wyciągnęłam rękę powoli, żeby go uspokoić.
Zadrżał pod moim dotykiem, gdy położyłam dłoń na jego spoconej szyi.
- Spokojnie, jestem tu... - mówiłam łagodnie i kojąco.
Powietrze przecinały nerwowe parsknięcia jedno po drugim. Zaczęłam kreślić mu na szyi małe kółka. Nie miałam pojęcia, czy robię to dobrze. Na internecie przeczytałam jak się powinno wykonywać masaż T-touch, ale nigdy nie widziałam go w praktyce. Kamir nieco się rozluźnił, ale wciąż był wystraszony.
- Zostań tu - poklepałam go po łopatce. - Nic ci nie zrobi.
Odwróciłam się na pięcie i energicznym krokiem poszłam w stronę Beaty. Spięła się, widząc jak do niej idę, a usta wykrzywiła w dziwnym grymasie, jakby szykowała się na zaczepkę. Postanowiłam ją zaskoczyć. Przeszłam nad ogrodzeniem koło Beaty, mijając ją pokazowo. Szłam już w stronę stajni, kiedy usłyszałam szyderczy ton jej głosu:
- I co? Tyle masz mi do powiedzenia? - prychnęła śmiechem. 
- Dodałabym, że jesteś idiotką - odparłam, stojąc do niej plecami - ale muszę oszczędzać gardło, bo mam do pogadania z Dominiką. Wiesz gdzie ją znajdę, czy dalej będziesz tak nieużyta, jak do tej pory? - odwróciłam głowę, zmuszając się na najbardziej drwiący uśmiech, jaki umiałam zrobić.
- Pewnie na ujeżdżalni z Rubinem - usiadła na ogrodzeniu, twarzą do mnie, a plecami do Kamira. - Leć do niej, Madziu. Ja poobserwuję mojego przyszłego konia. 
- Wara od Kamira! - warknęłam. - Nigdy ci go nie sprzedam. 
- Ty nie. Ale zdaje się - odwróciła się na ogrodzeniu, żeby patrzeć na srokacza -  że on nie jest twój.
Zacisnęłam pięści i miałam ochotę się na nią rzucić, by dosłownie wybić jej z głowy pomysł kupienia mojego konia.
Pobiegłam przez podwórze, zatrzymując się przy ujeżdżalni. Moja przyjaciółka właśnie ćwiczyła skok przez potrójny szereg ustawiony pośrodku ujeżdżalni. Po przeskoczeniu ostatniej przeszkody robiła pół koła, zmieniając kierunek pokonywania przeszkód. Cały czas jechała galopem, przy każdej zmianie kierunku robiła lotną zmianę nogi. 
- Domi! - zawołałam, machając do niej ręką, kiedy rozejrzała się skąd dochodzi głos.
- Myślałam, że już od dawna jesteś w domu - zauważyła, podjeżdżając do ogrodzenia.
- Byłam u Kamira na pastwisku.
- Cały czas? Nie widziałam cię tam wcześniej.
Odwróciłam wzrok, próbując dobrać odpowiednie słowa.
- Kamir się boi Beaty. Panicznie. Pasł się spokojnie, patrzyłam na niego. Kiedy tylko podeszła do ogrodzenia na drugim końcu pastwiska... Oszalał.
- Źle go potraktowała - przyznała Dominika. - Nigdy więcej jej do siebie nie dopuści.
- Sądzę, że powinnaś odmówić zakwaterowania Pikadora i pozbyć się jej ze stajni.
Dominika się zakrztusiła i spojrzała na mnie zdumiona. Rubin niecierpliwie zrobił krok do tyłu.
- Zapomnij. Nie tknie więcej twojego konia. Sama stwierdziłaś, że nie Kamir nie pozwoli do siebie podejść. A Beata płaci za utrzymanie Pikadora, nie mogę jej wygonić. 
- Dokładnie. Ona płaci, w przeciwieństwie do niektórych. - Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą Huberta. Nawet nie zauważyłam, kiedy podszedł.
- Hubi... - Dominika obdarzyła narzeczonego słabym uśmiechem.
- Musimy porozmawiać. W cztery oczy. Ale widzę, że Magdalena już idzie.
- Tak naprawdę to tu dopiero... - zaczęłam, ale przerwał mi ruchem ręki.
- Do zobaczenia jutro... czy kiedyś tam.
Mruknęłam coś pod nosem i odeszłam żwawym krokiem, szukając wzrokiem mojego roweru. Nigdy nie lubiłam Huberta. Chociaż jeszcze nigdy nie wygonił mnie w tak nieprzyjemny sposób. I to na oczach Dominiki!
Przez następne trzy dni nie miałam czasu przyjechać do stajni nawet na chwilę. Szkoła mocno dawała w kość, do tego rodzice naciskali na mnie, żebym się uczyła. Do tego musiałam narysować pracę domową z dodatkowej plastyki. Płaciłam za zajęcia plastyczne grube pieniądze, ale było to konieczne. Chciałam za dwa lata dostać się na ASP, a sam talent nie mógł wystarczyć. Musiałam ciągle ćwiczyć. W takich chwilach  bardziej niż zwykle cieszyłam się, że mam Kamira. Nie byłoby mnie stać na zapłacenie za jazdy. Kasia w tym czasie raz była w stajni. Musiała jeździć rzadziej niż normalnie, ponieważ moje lekcje rysunku zabierały pieniądze także z jej pasji. Wściekała się na mnie o to. Jednak ja wiedziałam, że i tak dobrze, że może jeździć. Gdybym ja musiała płacić za jeżdżenie, nie wsiadłabym na konia przed skończeniem liceum.
- Jadę do stajni - rzuciłam, wyprowadzając rower z holu.
- Lekcje odrobione? - spytała mama. Skinęłam głową. - A skończyłaś ten szkic, który miałaś zrobić wczoraj.
- Taak - jęknęłam. - Dziś mnie nie powstrzymasz, muszę tam pojechać. Kamir beze mnie zginie.
- Domyślam się - mruknęła, unikając mojego wzroku.
Pojechałam do stadniny. Uśmiechnęłam się na widok witającego mnie czerwonego konia nad bramą. Zatrzymałam się przed stajnią, zsiadając z roweru. Rzuciłam pojazd na trawę. Próbowałam odszukać wzrokiem Dominikę. Właśnie nakładała pasze do wiader, żeby potem wrzucić je do żłobów. Powitała mnie lekkim uśmiechem.
- Gdzie Kamir?- spytałam na widok pustego boksu mojego rumaka.
- Na pastwisku - odpowiedziała, nie przerywając pracy.
- Nie ma Anety i Ilony?
- Minęłyście się. Były w stajni od samego rana, bo nie poszły dziś do szkoły, do szesnastej. Pokłóciłyście się? Mam wrażenie, że unikacie siebie nawzajem.
Pokręciłam głową.
- To... skomplikowane. Pomogę ci. Ale nie powinny być nakarmione ze dwie godziny temu?
- Tylko szykuję paszę na wieczorne karmienie. Leć do swojego rumaka - jej oczy błysnęły smutno, gdy wypowiadała ostatnie zdanie. 
- Kamir! - zawołałam, biegnąc przez pastwisko. 
Koń stał ze zwieszoną głową. Niemal dotykał trawy nosem, ale nie pasł się. Nawet nie drgnął, kiedy stanęłam koło niego. Nie zarżał jak zawsze, nawet nie skierował uszu w moją stronę. Kucnęłam, patrząc mu w oczy. Były zamglone. Miałam wrażenie, że nie wie, co się wokół niego dzieje.
- Koniku, co się dzieje? - pogładziłam go po czole. 
- Witam - zza Kamira wyszła Beata z siodłem w ręku. Zastanawiałam się jak mogłam jej nie zauważyć. - Zdążyłaś idealnie. Właśnie chciałam wybrać się z niem na spacer. - Położyła mu siodło na grzbiecie. Nawet nie drgnął.
- Zostaw mojego konia w spokoju! - chciałam odepchnąć Beatę, ale odskoczyła.
- Kochana, to już nie jest twój koń.
Beata podała mi wyjętą z kieszeni kartkę papieru. Był to akt zakupu Kamira. Akt zakupu mojego konia...