sobota, 10 maja 2014

Rozdział 7

Wybiegłam z siodlarni i chciałam iść do Beaty. Wtedy stwierdziłam, że to nie miało by sensu. To, że nosi mocne środki uspokajające jeszcze nic nie znaczy. A mogłaby się wyprzeć. Wolałam iść do Kamira i dopilnować, żeby nie zabrali go dziś do stajni.
- Hej, kochany mój... - szepnęłam kojąco, podchodząc do mojego konia.
Uniósł na chwilę głowę znad trawy, patrząc kto idzie. Rozszerzył nozdrza, wdychając mój zapach. Zarżał cicho na powitanie, po czym powrócił do leniwego skubania trawy. Nikt by się nie domyślił, że ten pozornie łagodny wałaszek, pasący się na padoku w całkowitym spokoju i rozluźnieniu, w jednej chwili potrafi się zmienić w rozszalałego dzikusa. Stałam przy nim dłuższą chwilę, wpatrując się jak powoli przeżuwa trawę. W pewnej chwili uniósł łeb, spoglądając gdzieś za mnie i wydał z siebie dźwięk przypominający bardziej kwik niż rżenie. Oczy błysnęły białkami, a mięśnie napięły się niebezpiecznie. Wiedziałam, że jest gotowy zaraz odskoczyć i uciec lub, w razie możliwości, zaatakować. Podążyłam za jego wzrokiem. Przy ogrodzeniu, jakieś sto metrów od nas, stała Beata. Jej brązowe włosy powiewały na późno popołudniowym wietrze. Stała w bezruchu, nie przeszła nad ogrodzeniem. Z tej odległości ledwie ją poznałam. Ale Kamir dobrze wiedział, kto to. Nienawidził wszystkich ludzi poza mną, ale nigdy nie reagował aż tak agresywnie. Denerwował się zazwyczaj, gdy się do niego zbliżali. W innym wypadku tylko nie spuszczał ich z oczu, pasąc się spokojnie. Wiedział, jak potraktowała go Beata. To dlatego tak zareagował. 
- Ciii - wyciągnęłam rękę powoli, żeby go uspokoić.
Zadrżał pod moim dotykiem, gdy położyłam dłoń na jego spoconej szyi.
- Spokojnie, jestem tu... - mówiłam łagodnie i kojąco.
Powietrze przecinały nerwowe parsknięcia jedno po drugim. Zaczęłam kreślić mu na szyi małe kółka. Nie miałam pojęcia, czy robię to dobrze. Na internecie przeczytałam jak się powinno wykonywać masaż T-touch, ale nigdy nie widziałam go w praktyce. Kamir nieco się rozluźnił, ale wciąż był wystraszony.
- Zostań tu - poklepałam go po łopatce. - Nic ci nie zrobi.
Odwróciłam się na pięcie i energicznym krokiem poszłam w stronę Beaty. Spięła się, widząc jak do niej idę, a usta wykrzywiła w dziwnym grymasie, jakby szykowała się na zaczepkę. Postanowiłam ją zaskoczyć. Przeszłam nad ogrodzeniem koło Beaty, mijając ją pokazowo. Szłam już w stronę stajni, kiedy usłyszałam szyderczy ton jej głosu:
- I co? Tyle masz mi do powiedzenia? - prychnęła śmiechem. 
- Dodałabym, że jesteś idiotką - odparłam, stojąc do niej plecami - ale muszę oszczędzać gardło, bo mam do pogadania z Dominiką. Wiesz gdzie ją znajdę, czy dalej będziesz tak nieużyta, jak do tej pory? - odwróciłam głowę, zmuszając się na najbardziej drwiący uśmiech, jaki umiałam zrobić.
- Pewnie na ujeżdżalni z Rubinem - usiadła na ogrodzeniu, twarzą do mnie, a plecami do Kamira. - Leć do niej, Madziu. Ja poobserwuję mojego przyszłego konia. 
- Wara od Kamira! - warknęłam. - Nigdy ci go nie sprzedam. 
- Ty nie. Ale zdaje się - odwróciła się na ogrodzeniu, żeby patrzeć na srokacza -  że on nie jest twój.
Zacisnęłam pięści i miałam ochotę się na nią rzucić, by dosłownie wybić jej z głowy pomysł kupienia mojego konia.
Pobiegłam przez podwórze, zatrzymując się przy ujeżdżalni. Moja przyjaciółka właśnie ćwiczyła skok przez potrójny szereg ustawiony pośrodku ujeżdżalni. Po przeskoczeniu ostatniej przeszkody robiła pół koła, zmieniając kierunek pokonywania przeszkód. Cały czas jechała galopem, przy każdej zmianie kierunku robiła lotną zmianę nogi. 
- Domi! - zawołałam, machając do niej ręką, kiedy rozejrzała się skąd dochodzi głos.
- Myślałam, że już od dawna jesteś w domu - zauważyła, podjeżdżając do ogrodzenia.
- Byłam u Kamira na pastwisku.
- Cały czas? Nie widziałam cię tam wcześniej.
Odwróciłam wzrok, próbując dobrać odpowiednie słowa.
- Kamir się boi Beaty. Panicznie. Pasł się spokojnie, patrzyłam na niego. Kiedy tylko podeszła do ogrodzenia na drugim końcu pastwiska... Oszalał.
- Źle go potraktowała - przyznała Dominika. - Nigdy więcej jej do siebie nie dopuści.
- Sądzę, że powinnaś odmówić zakwaterowania Pikadora i pozbyć się jej ze stajni.
Dominika się zakrztusiła i spojrzała na mnie zdumiona. Rubin niecierpliwie zrobił krok do tyłu.
- Zapomnij. Nie tknie więcej twojego konia. Sama stwierdziłaś, że nie Kamir nie pozwoli do siebie podejść. A Beata płaci za utrzymanie Pikadora, nie mogę jej wygonić. 
- Dokładnie. Ona płaci, w przeciwieństwie do niektórych. - Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą Huberta. Nawet nie zauważyłam, kiedy podszedł.
- Hubi... - Dominika obdarzyła narzeczonego słabym uśmiechem.
- Musimy porozmawiać. W cztery oczy. Ale widzę, że Magdalena już idzie.
- Tak naprawdę to tu dopiero... - zaczęłam, ale przerwał mi ruchem ręki.
- Do zobaczenia jutro... czy kiedyś tam.
Mruknęłam coś pod nosem i odeszłam żwawym krokiem, szukając wzrokiem mojego roweru. Nigdy nie lubiłam Huberta. Chociaż jeszcze nigdy nie wygonił mnie w tak nieprzyjemny sposób. I to na oczach Dominiki!
Przez następne trzy dni nie miałam czasu przyjechać do stajni nawet na chwilę. Szkoła mocno dawała w kość, do tego rodzice naciskali na mnie, żebym się uczyła. Do tego musiałam narysować pracę domową z dodatkowej plastyki. Płaciłam za zajęcia plastyczne grube pieniądze, ale było to konieczne. Chciałam za dwa lata dostać się na ASP, a sam talent nie mógł wystarczyć. Musiałam ciągle ćwiczyć. W takich chwilach  bardziej niż zwykle cieszyłam się, że mam Kamira. Nie byłoby mnie stać na zapłacenie za jazdy. Kasia w tym czasie raz była w stajni. Musiała jeździć rzadziej niż normalnie, ponieważ moje lekcje rysunku zabierały pieniądze także z jej pasji. Wściekała się na mnie o to. Jednak ja wiedziałam, że i tak dobrze, że może jeździć. Gdybym ja musiała płacić za jeżdżenie, nie wsiadłabym na konia przed skończeniem liceum.
- Jadę do stajni - rzuciłam, wyprowadzając rower z holu.
- Lekcje odrobione? - spytała mama. Skinęłam głową. - A skończyłaś ten szkic, który miałaś zrobić wczoraj.
- Taak - jęknęłam. - Dziś mnie nie powstrzymasz, muszę tam pojechać. Kamir beze mnie zginie.
- Domyślam się - mruknęła, unikając mojego wzroku.
Pojechałam do stadniny. Uśmiechnęłam się na widok witającego mnie czerwonego konia nad bramą. Zatrzymałam się przed stajnią, zsiadając z roweru. Rzuciłam pojazd na trawę. Próbowałam odszukać wzrokiem Dominikę. Właśnie nakładała pasze do wiader, żeby potem wrzucić je do żłobów. Powitała mnie lekkim uśmiechem.
- Gdzie Kamir?- spytałam na widok pustego boksu mojego rumaka.
- Na pastwisku - odpowiedziała, nie przerywając pracy.
- Nie ma Anety i Ilony?
- Minęłyście się. Były w stajni od samego rana, bo nie poszły dziś do szkoły, do szesnastej. Pokłóciłyście się? Mam wrażenie, że unikacie siebie nawzajem.
Pokręciłam głową.
- To... skomplikowane. Pomogę ci. Ale nie powinny być nakarmione ze dwie godziny temu?
- Tylko szykuję paszę na wieczorne karmienie. Leć do swojego rumaka - jej oczy błysnęły smutno, gdy wypowiadała ostatnie zdanie. 
- Kamir! - zawołałam, biegnąc przez pastwisko. 
Koń stał ze zwieszoną głową. Niemal dotykał trawy nosem, ale nie pasł się. Nawet nie drgnął, kiedy stanęłam koło niego. Nie zarżał jak zawsze, nawet nie skierował uszu w moją stronę. Kucnęłam, patrząc mu w oczy. Były zamglone. Miałam wrażenie, że nie wie, co się wokół niego dzieje.
- Koniku, co się dzieje? - pogładziłam go po czole. 
- Witam - zza Kamira wyszła Beata z siodłem w ręku. Zastanawiałam się jak mogłam jej nie zauważyć. - Zdążyłaś idealnie. Właśnie chciałam wybrać się z niem na spacer. - Położyła mu siodło na grzbiecie. Nawet nie drgnął.
- Zostaw mojego konia w spokoju! - chciałam odepchnąć Beatę, ale odskoczyła.
- Kochana, to już nie jest twój koń.
Beata podała mi wyjętą z kieszeni kartkę papieru. Był to akt zakupu Kamira. Akt zakupu mojego konia...

11 komentarzy:

  1. Rozdział super ;) Ostatnie zdanie to szczęka w dół oczy to zrobiły się duuuuuuże :D Jak to nie jest już jej koń?! Beatko naszprycowała go środkami uspokajającymi :/ Biedny Kamir ;( Będzie dopiero szalał jak przestaną działać te leki :D Coś późno wstawiam ten komentarz, ale oglądałam Eurowizję i jestem niezadowolona z wygranej :/ Wygrała gostka z brodą z Austrii. Spieraliśmy się czy to facet, czy dziewczyna :D Ale w końcu wyszło, że ja mam racje i to jest chyba kobieta :D [Kłanczita] jakaś :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To pewnie Hubert sprzedał jej Kamira. Ciekawe co zaszło między nim a Dominiką. Jejku no, jak ja nienawidzę tej Beaty!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudnie!! Ciekawe co dalej będzie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Stylistycznie może i jest dobry, ale nic więcej. Jak wg można pisać takie idiotyczne rzeczy. Nie podoba mi się ten rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Beznadzieja, tylko ciśnienie mi skoczyło -,- !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak Ci się nie podoba, to po co czytasz ?! Przez Ciebie to mi ciśnienie skoczyło! Bo Ty wypisujesz bzdury w tym momencie , a nie Sydney!!! I to według ciebie jest idiotyczne? Sorki, że to powiem, ale spójrz na swoje opowiadanie :P I pomyśl kto tu wypisuje bzdury...

      Usuń
    2. Amazonko, liczę się z każdą opinią. Krytyka nie jest gorsza niż pochwały. Często wręcz przeciwnie. Ale może powiesz, co Ci się nie podoba? Następnym razem mogłabym spróbować unikać tych błędów ;)

      Usuń
    3. A następnym razem mogę wytknąć ,,kilka" błędów w Twoim opowiadaniu ;) Pomożemy sobie nawzajem stać się lepszymi pisarkami :))

      Usuń
  6. Co? Jak? Co się stało? Jak to może być JEJ koń?
    Teraz to nie rozumiem... kto był oficjalnym właścicielem Kamira?

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże! Widzisz to i nie grzmisz.
    Zaczyna się robić ciekawie i nieprzyjemnie. Biedny Kamir, ta Beata już chyba nic głupszego zrobić nie może.

    OdpowiedzUsuń