czwartek, 31 października 2013

Rozdział 1

-2 lata 8 miesięcy później-
-Dalej!- zawołałam, puszczając wodze i unosząc ręce nad głowę.- Szybciej, Kamir!
Wałach gnał przed siebie z niewiarygodną prędkością. Nie odczuwałam ani cienia lęku. Wręcz przeciwnie- jeszcze go popędzałam. W końcu usłyszałam, jak oddycha szybko, z trudem. Porządnie go zmęczyłam. Nie próbując złapać wodzy usiadłam mocniej w siodle. Kamir bez problemu zwolnił do kłusa, a po zachęceniu krótkim ,,prr" przeszedł do stępa.
-Brawo, kochany mój.- Poklepałam go po szyi.- To jak? Wracamy do stajni?
Wałach zarzucił łbem. Zaśmiałam się serdecznie. Był wczesny późnogrudniowy ranek. Rodzice byli ,,zachwyceni", kiedy oznajmiłam im, że chcę jechać w Wigilię do stajni, ale w końcu się zgodzili, a tata nawet mnie zawiózł, żebym nie musiała jechać autobusem i kilometr iść piechotą. Chociaż iść tak czy inaczej kawałek musiałam. W nocy sypnęło śniegiem, nie dało się dojechać do stajni. Ale razem z Kamim uwielbiamy śnieg! Od razu postanowiłam jechać do lasu. Chociaż już dwa razy całowałam się z tym śniegiem. Za pierwszym razem zawiał wiatr i posypało się na nas z gałęzi. Kamir oszalał. Długo się nie utrzymałam. A potem hmm... powiedzmy, że ktoś nagle przed nami postawił drzewo, którego gałęzie, ciężkie od białego puchu, znajdowały się z metr siedemdziesiąt nad ziemią. Mój konik pojechał dalej, ale ja nie zdążyłam się uchylić.
   Złapałam strzemiona i zakłusowaliśmy. Niebo zasnuły ciemne chmury, zapowiadała się niezła śnieżyca. Już dojeżdżaliśmy do stajni, kiedy postanowiłam trochę ulżyć przyjacielowi. Zsiadłam z niego błyskawicznie i dalej szliśmy już łeb w łeb. Nie trzymałam wodzy. On i tak za mną szedł. Przez większość czasu w ogóle na niego nie patrzyłam, ale co jakiś czas zerkałam w bok, jakbym chciała się upewnić, że on wciąż tam jest. W lesie zapanowała ogromna cisza. Nawet drzewa zdawały się przestać szumieć... dla nas. Jednak my nie mieliśmy zamiaru przerywać tej ciszy. W końcu jednak postanowiłam zdjąć jeszcze koniowi siodło, żeby grzbiet mu odpoczął. W powietrzu rozległo się skrzypienie mokrej skóry i brzęk strzemion. Siodło trzymałam na prawej ręce, a lewą pogładziłam jego wierzch od przedniego do tylnego łęku. Było piękne. Dostałam je dzisiaj od rodziców. Miało być pod choinkę, ale skoro dziś miałam tu być, mama stwierdziła, że mogę je wypróbować. Angielskie siodło skokowe z czarnej skóry wyprofilowane idealnie dla mnie. Wreszcie utrafili z prezentem. Za to Domi też coś dla mnie miała. Do kompletu ogłowie. Zwykłe ogłowie wędzidłowe z nachrapnikiem irlandzkim. Również koloru czarnego, z pięknie zdobionym naczółkiem- zygzakiem wyszytym złotą nicią. Przyjaciółki też się postarały. Aneta dała mi ciemnoniebieski czaprak, a Ilona tego samego koloru ochraniacze. Dwie godziny temu przyjechałam do stajni, a po dziesięciu minutach stałam w siodlarni z górą ładnie opakowanych prezentów.
-No to jesteś ubrany od stóp do głów- stwierdziłam, na wspomnienie tamtej chwili.
Popchnęłam nogą drzwiczki furtki od ogrodzenia stadniny. Skierowałam się w stronę stajni, kiedy nagle usłyszałam rozpaczliwe rżenie. Szybko zarzuciłam siodło na ogrodzenie i pobiegłam w stronę ujeżdżalni. Zobaczyłam Nefretę miotającą się pod Hubertem- narzeczonym Dominiki. Czasem się z nich śmiałyśmy z Anetą i Iloną. Są narzeczeństwem już od trzech lat, a jeszcze nawet nie planują ślubu.
    Klacz za cel obrała sobie zrzucenie go ze swojego grzbietu, a on wbijał jej w boki ostrogi ujeżdżeniowe i szarpiąc za wodze tak, że aż dotykała nosem piersi. 
-Przestań!- krzyknęłam.
-Musi wiedzieć, kto tu rządzi!- odkrzyknął, serwując jej porządnego kopa.
-Ale nie w taki sposób!- jęknęłam.- Daj mi ją.
Spojrzał na mnie wzgardliwie. Nigdy za nim nie przepadałam, on za mną chyba też nie. Tolerowaliśmy się głównie przez wzgląd na Dominikę. Po chwili namysłu zeskoczył z klaczy, która chciała odskoczyć, ale ją przytrzymał.
-Powodzenia- rzucił ironicznie, oddając mi wodze.
-Hej, maleńka.- Pogłaskałam ją po nosie.
Nefretka zarżała cicho. Byłam z nią związana wcale niemniej niż z Kamirem. Od śmierci Nigerii to ja przychodziłam co dzień, żeby ją karmić i oswajać z człowiekiem. Czasem kilka godzin spacerowałam z nią na kantarku. Ostatnio też zaczęłam przyzwyczajać ją do siodła i ogłowia, żeby teraz mogła normalnie chodzić pod jeźdźcem. Ale przy takim traktowaniu ona zdziczeje jak mój konik. Ale on ma mnie, ona zostałaby sama. Pozwoliłam jej obwąchać swoją rękę. Kątem oka dostrzegłam jak Kamir wpatruje się w nas ze stoickim spokojem. Ale kiedy Hubert spróbował złapać za wodze, srokacz odskoczył i pobiegł galopem w stronę pastwiska.
   Najdelikatniej jak umiałam podniosłam się na strzemieniu i opadłam na siodło. Trzymałam jedynie za sprzączkę wodzy, po czym zręcznie złapałam strzemiona.  Nefreta zrobiła dwa kroki do tyłu i spróbowała stanąć dęba. Zareagowałam błyskawicznie. Kamir nauczył mnie postępowania w takich sytuacjach. Chociaż czasem lubiłam dębować dla zabawy, ale nie pozwalałam na to, kiedy sama nie chciałam. Teraz szybko przeniosłam swój ciężar ciała do przodu, dając stanowczą łydkę, kiedy postawiła na ziemi przednie nogi. To jej się nie spodobało. Wystrzeliła ze wszystkich nóg do góry. Próbowała tego jeszcze parę razy. Potem zaczęła się obracać dookoła własnej osi i podskakiwać. Nie miałam zamiaru zbierać wodzy. Tylko bym jej sprawiła dodatkowy ból, na co ona jeszcze bardziej by się denerwowała. Postanowiłam skupić się na trzymaniu przedniego łęku siodła. Gdybym z niej spadło, nic dobrego by jej to nie nauczyło. Myślałaby jedynie, że aby skończyć trening wystarczy zrzucić jeźdźca.
-Ćśśśssiii- wydałam z siebie łagodny, uspakajający, szeleszczący dźwięk. 
Zobaczyłam, jak uszy klaczy kierują się w moją stronę. Powoli zaczęła się wyciszać, aż w końcu stanęła w miejscu.  Dałam jej odpocząć. Moja pierwsza instruktorka zawsze powtarzała, że dla konia najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa i święty spokój, a dopiero na końcu marchewka, więc po wykonanym ćwiczeniu powinno się na chwilę ustąpić. Pozwoliłam jej postać kilka minut. Tego dźwięku, który teraz ją wyciszył, używałam dość często podczas pracy z nią na lonży, czy opieki stajennej. Zawsze działało.
-Ładnie- usłyszałam serdeczny głos gdzieś na boku. Zobaczyłam Dominikę stojącą obok Huberta.- Nieźle sobie z nią radzisz.
Puściłam komplement mimo uszu i, zbierając wodze, dałam łydkę do stępa. Moje dłonie, okropnie zdrętwiałe od trzymania siodła, ledwie mogły utrzymać wodze, ale musiałam im pokazać, że nie trzeba do koni siły, że ja jeszcze na niej daleko zajadę. Cmoknęłam i zakłusowałyśmy. Przejechałam tak okrążenie robiąc wolty w narożnikach. Potem zatrzymałam ją, zeskoczyłam na ziemię i poklepałam czule po szyi.
-Widzisz?- powiedziałam do niej, gładząc gwiazdkę na kasztanowatym czole.- Jeśli chcesz mieć święty spokój lepiej zrobisz wykonując polecenia, niż się im sprzeciwiając.
-Nie występujesz jej?- spytała Dominika, kiedy wychodziłam z klaczą z ujeżdżalni.
-Rzucę ją na karuzelę. Jej już wystarczy jeźdźca na grzbiecie, a ja muszę znaleźć mojego konia- rzuciłam mordercze spojrzenie Hubertowi- zanim się zacznie śnieżyca.
gify konie
    Dochodziła osiemnasta. Na zewnątrz było ciemno jak w środku nocy. Chmury zakryły księżyc, więc nawet śnieg wydawał się szary, pozbawiony blasku. Szczotkowałam właśnie Kamira. Jego białe włosy wreszcie zaczęły wyglądać jak białe, nie jak bure. Byłoby lepiej, gdybym mogła go wykąpać, ale to nie przy temperaturze minus dwudziestu stopni. Domi i Hubert wzięli swoje konie- Rubina oraz klacz Midnight na wieczorną jazdę po hali. Midnight była karą klaczą wielkopolską bez odmian. Jeździł na niej głównie Hubert, choć i ja czasem dostąpiłam tego zaszczytu. Z kolei Aneta i Ilona siedziały w siodlarni popijając gorącą czekoladę.
   Poklepałam Kamira i poszłam do przyjaciółek. Śmiały się głośno, lecz zamilkły, kiedy stanęłam w drzwiach siodlarni.
-O, jesteś wreszcie, Magda- rzuciła na powitanie Ilona.- Twoje kakao prawie wystygło.
Wskazała porcelanowy kubek stojący na niewielkim okrągłym stoliku przy kanapie. Bez słowa rzuciłam się na napój i wypiłam do dna. Poczułam, jak po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło.
-Tego mi było trzeba- sapnęłam, odkładając kubek.- Jak tam wasze plany na dzisiejszą noc?- spytałam, siadając obok nich na kanapie.
-Ja i Ilona nocujemy w stajni- oznajmiła Aneta.- Zostań z nami.
-Że co?- zdziwiłam się.- Nie mogę. Rodzice by mnie wydziedziczyli, gdybym dziś nie wróciła do domu. Zresztą za pół godziny tata po mnie przyjeżdża.
-Nie da rady- wtrąciła się Dominika. Wyminęła nas, odkładając na stojak trzymane przez siebie w jednej ręce siodło Rubina. W drugiej miała siodło Midnight, a na ramionach zawieszone oba ogłowia. Zawsze podziwiałam jej siłę.
-A czemuż to?- Uniosłam brew.
-Drogę zasypało. Co najmniej pół drogi musiałabyś przejść.
-W takim razie wrócę na piechotę- powiedziałam pewna swego.
-Życzę szczęścia.- Domi się roześmiała.- Mam lepszy pomysł...
Jej pomysł zakładał Delgada, Michel i niewielkie dwukonne sanie. Wszystkie zabrałyśmy się za zaprzęganie koni, w międzyczasie zadzwoniłam do ojca, żeby po mnie nie przyjeżdżał, a na koniec wszystkie wsiadłyśmy do sań. Hubert oporządzał swojego konia. Dominika podwiozła mnie niemal pod sam dom. A potem konie odjechały do stajni, razem z moimi przyjaciółkami, które nie zamierzały rezygnować ze swoich planów.
gify konie
Macie pierwszy rozdział :D 100 % napisałam dzisiaj, w jakieś 4-5 godzin. Jestem z siebie dumna ^_^
A tu zdjęcia sprzętu Kamira ;)
                     
To to ogłowie, tylko tamto było ze zdobionym naczółkiem.












Siodło

 
Czaprak

jeden z ochraniaczy

sobota, 26 października 2013

Prolog cz. 2

-To jedziemy?- spytałam zirytowana. Już od godziny byłam gotowa, a tata z Kaśką strasznie się ociągali.
-Magda!- ojciec skarcił mnie wzrokiem. - Minutę temu i każdą poprzednią odpowiadałem, że jak się wyszykujemy, to pojedziemy.
-Humpf.- Strzeliłam focha. 
Wzięłam telefon i zaczęłam SMS-ować z Iloną:
@Hej, jedziesz dzisiaj do stajni? ;)
@Dziś?- spytała.- Nie dam rady. A Ty?
@Dlaczego? Ja jadę. Chociaż mam wrażenie, że nigdy nie wyjedziemy.
@Jutro mam test z fizy. Rodzice narzekają, że za dużo czasu spędzam w stajni kosztem nauki. Sorki, ale muszę lecieć. Paa ;*
Nie miałam ochoty już jej odpisywać. Minęło jeszcze kilka minut, kiedy wreszcie wyjechaliśmy. Po 10-ciu minutach byliśmy na miejscu. Wysiadłam z siostrą z samochodu.
-Przyjadę po was za... 3 godziny. Okay?- spytał tata. Skinęłam głową i pojechał.
Jemu się wydaje, że robi nam wielką krzywdę ,,każąc" nam zostać jeszcze dwie godziny po jeździe Kasi. W rzeczywistości to dla mnie nic. W weekendy, ogólnie jak nie idę do szkoły, spędzam w stajni 8 godzin. W wakacje, kiedy dzień jest dłuższy, czasem nawet 10.
-O, jesteście- ze stajni wyszła Dominika, prowadząca w pełni osiodłaną Michel.- Myślałam, że mi pomożecie.
Chciałam odpowiedzieć, ale Kaśka się wcięła:
-Michel? To dziś nie jeżdżę na Lilce?
-Stwierdziłam, że możemy zacząć skakać wyżej niż przez dwudziestki- Domi poklepała klacz po szyi.
Lila była siwym kucykiem szetlandzkim. Imię zawdzięczała swojej śnieżnej sierści, przypominającej białe Lilie.
-Hura!- Kaśka aż podskoczyła do góry.
-Czekaj, czekaj... Niestety coś mi wypadło i nie mogę poprowadzić twojej jazdy, więc chciałam poprosić...
-Żebym cię zastąpiła?- dokończyłam. Zobaczyłam po niej, że trafiłam w samo sedno.- Wiesz... chciałam wziąć Kamira i też troszkę poskakać... Ale ci nie odmówię- dodałam szybko.
Dominika z ulgą oddała mi wodze Michel.
-Wrócę za jakieś pół godziny- oznajmiła.
Starałam się być uprzejma, ale w rzeczywistości aż kipiałam ze złości. Nie lubię odmawiać Dominice, w końcu robi mi wielką przysługę utrzymując Kamira w swojej stajni. Ale z drugiej strony trochę mnie nadużywa.
   Oddałam wodze klaczy Kaśce. Rzuciłam krótkie ,,stępuj" i poszłam przywitać się z Nigerią. Klacz razem z córeczką brykała po pastwisku. Na mój widok podbiegła do ogrodzenia, wyciągając szyję w moją stronę, domagając się pieszczot. Nefretka wyglądała zza niej nieufnie. Na łebek miała już założony klasyczny kantarek koloru czerwonego.
-Chodź, malutka.- Kucnęłam, wyciągając rękę w jej stronę.
Klaczka podeszła, ale zanim zdążyłam jej dotknąć odskoczyła i pobiegła przed siebie, a Nigeria za nią.
-Magda, chyba już mogę kłusować!- zawołała Kaśka.
-Kłusuj i rób wolty w narożnikach!- odkrzyknęłam. A pod nosem dodałam:-A dla ciebie ,,pani instruktor".
Dołączyłam do niej, stając po środku ujeżdżalni. Wyznaczałam dla niej różne ćwiczenia w kłusie, a potem kazałam jej przegalopować dwa okrążenia.
-Zakłusuj, zmień kierunek, galop w drugą stronę, a potem sobie poskaczemy- oznajmiłam. Miałam nadzieję, że mnie usłyszała, bo krzyczałam komendy przez ostatnie dwadzieścia minut i już zaczynałam tracić siły.
Wykonała polecenie bez problemu. Ustawiłam drąga na dwadzieścia centymetrów. Przed i po nim ustawiłam dwa drągi na galop.
-Wyjedź sobie i skocz przez to.
-Raczysz żartować?- spytała Kaśka, zatrzymując konia koło mnie.- Takie coś to ja skakałam na tym szetlandzie.
-To rozgrzewka. Przeskoczysz, podwyższę poprzeczkę.
Mruknęła coś niezrozumiale i zagalopowała ze stania. Bez problemu przeskoczyła.
-Dam ci czterdziestkę- oznajmiłam.
Nic nie odpowiedziała. Kiedy podwyższałam przeszkodę, zobaczyłam kątem oka samochód Dominiki. Właśnie wjeżdżał na podjazd. Z auta pierwsza wyskoczyła Aneta.
-Co ty tu robisz?- spytałam przyjaciółkę.- To znaczy w samochodzie Domi...?
-Aneta szła z przystanku, kiedy zaproponowałam, że ją zabiorę- odpowiedziała Dominika.- A ty, Madziu, możesz już iść do swego rumaka. Dzięki za pomoc, teraz ja przejmę jazdę.
Zadowolona zeszłam z ujeżdżalni. Chciałam najpierw iść do Nigerii. Wystarczyło, że na nią spojrzałam, kiedy coś w jej zachowaniu wzbudziło mój niepokój.
-Patrzcie- sapnęłam.
Klacz biegła kłusem, zataczając się na boki. W końcu wyskoczyła do góry ze wszystkich czterech nóg, co przypominało trochę barani skok, ale było wyższe i klacz dziwnie się przy tym wygięła. Zdążyła postawić kopyta na ziemię, kiedy nogi się pod nią ugięły. Upadła na ,,kolana" przednich nóg, a potem padła na bok. Rzuciłam się z Anetą w stronę padoku, a Dominika wyjęła telefon.
-Nie dotykajcie jej!- krzyknęła za nami.
Słyszałyśmy ją dobrze, ale żadna z nas nic sobie z tego nie robiła. Podeszłyśmy, gładząc brązowy łeb, szepcząc uspokajająco. Nefreta biegała dookoła niej z rżeniem jakby wołała: ,,Mamo, wstawaj!". Dołączyła do nas  Dominika. Przyłożyła palce do zagłębienia pod żuchwą klaczy.
-Żyje...- powiedziała ostrożnie.- Ale jej puls słabnie. Weterynarz już jest w drodze. Zaraz się dowiemy, co jest nie tak.
   Weterynarz przyjechał naprawdę błyskawicznie. Zbadał klacz i pokręcił głową z rezygnacją.
-Mówiłem ci wczoraj, że jest ryzyko- zwrócił się do Dominiki.- Zresztą nie tylko wczoraj. Była w pierwszych miesiącach ciąży, kiedy ostrzegałem, że może nie przeżyć porodu. Sam poród przeżyła, ale teraz dostała krwotoku wewnętrznego. Przykro mi, ale teraz jedyne co mogę dla niej zrobić, to ją dobić.
Wszyscy zastygli jak zaklęci.
-A-a-l-le jak to?- wydusiłam z siebie.- Czy od wczoraj by się nie wykrwawiła?
-Owszem. Ale to się stało TERAZ. Pękło jej jakieś naczynie krwionośne i błyskawicznie ją powaliło. Zaraz umrze sama, ale czekając zadajemy jej tylko większe cierpienie. Więc pytam cię, Domi- zwrócił się do właścicielki stajni- czy zgadzasz się na uśpienie.
-Tak, Jarku- odpowiedziała zdławionym głosem.
Patrzyłyśmy jak weterynarz robi Nigerii zastrzyk, a jej powieki powoli się obniżają. Chciałam stamtąd uciec, wsiąść na Kamira nie tracąc czasu na zakładanie mu czegokolwiek. Tak uciekałam od problemów, ale wtedy on kierował, ja narzucałam tylko tempo. Teraz jednak czułam się jak sparaliżowana. Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę, usłyszałam głos Dominiki:
-Madziu, co zrobimy z Nefretką? Dacie radę ją wykarmić butelką, czy pozwolimy jej dołączy do matki? Ja naprawdę nie mam czasu. Studia, normalne konie, jazdy...
Pomyślałam o koniku, który zaledwie wczoraj przyszedł na świat, a już każą mu umierać. Zrobię wszystko, żeby wychować małą. Choćbym miała się tu przyprowadzić.
-Damy radę- szepnęłam.
-Weźcie ją stąd. Wszystkie trzy.
Dopiero teraz się zorientowałam, że za mną stoi Kasia, która wcześniej przywiązała za wodze (!) Michel do ogrodzenia padoku.
   Jedna z nas dałaby sobie radę z klaczką, ale wiedziałam, że Dominika chce się nas pozbyć. W końcu musiała teraz coś zrobić z ciałem Nigerii.
   Złapałam źrebaka za kantar, próbując zaciągnąć go do stajni. Miałam nigdy nie zapomnieć przeraźliwych dźwięków, rozpaczliwego rżenia, które wydawała z siebie, gdy rozdzielałam ją od matki. Przy pomocy Anety dałam radę. Zamknęłyśmy ją w boksie Nigerii. Potem poszłam przyjaciółką i moją siostrą, skończyć jazdę tej drugiej. Domi jeszcze nie przyszła z padoku. 
   Aneta prowadziła jazdę Kaśki, a ja wymknęłam się do stajni. Szłam przed siebie zatrzymując się dopiero przed zdobioną tabliczką z wykaligrafowanym imieniem: ,,Rhabbi Akk". Tak, to mój koniś. Kiedy go dostałam nie podobało mi się jego imię. Pobawiłam się kilkoma literami i wyszedł mi anagram Kabir. ,,B" w środku imienia między dwoma samogłoskami brzmiało dość twardo, więc zmieniłam je na ,,m". I tak powstało przezwisko ,,Kamir", którego poza mną używają wszyscy moi przyjaciele; osoby jeżdżące w stajni, które znają konie bardziej niż z tabliczek na boksach; a także weterynarz; kowal; no i Domi.
Weszłam do boksu i wtuliłam się w dwukolorową grzywę mojego najlepszego przyjaciela. On odwrócił lekko głowę, wtulając swoje chrapy w moje plecy. A ja do reszty się rozkleiłam, wycierając coraz to nowe łzy o sierść konia.
gify konie
Hej. No to macie drugą część prologu. (: Pierwszy rozdział koło czwartku.
Chciałam tylko powiedzieć, że mi przykro, iż pod poprzednią notką jest tylko jeden komentarz [dzięki, Sophie ;*] na prawie 120 wejść na bloga (18 wejść na notkę) :(

piątek, 25 października 2013

Prolog cz. 1

   Ta notka jest tylko wstępem do drugiej części prologu, który z kolei jest wstępem do większości opowiadania. ;) Proszę więc uważać na komentarze typu ,,ciekawie/nudno się zaczyna", bo to jest dopiero początek początku (;
gify konie
   Siedziałam na kanapie w moim pokoju i oglądałam telewizję. Nie chciało mi się dziś iść do stajni. W końcu w kalendarzu widniała piękna data- 25 marca 2009 roku, czyli moje trzynaste urodziny. Konie raz sobie beze mnie poradzą, zresztą w stajni są teraz dwie moje przyjaciółki. Po raz enty dziś przełączyłam na następny kanał, kiedy zadzwonił mój telefon.
-Magda!- usłyszałam w słuchawce głos jednej z moich przyjaciółek- Nigeria rodzi! Musisz tu przyjechać!
-Teraz?!- poderwałam się z fotela. Jednak szybko się zreflektowałam:- Zaraz będę!
   Tu ,,zaraz" było stwierdzeniem potocznym. Do stajni miałam dziesięć kilometrów. Zazwyczaj jeździłam rowerem. Dwa razy w tygodniu mnie i moją siedmioletnią siostrę Kasię zawoził tata, ponieważ wtedy miałyśmy jazdy. Poprawka- ona miała. Ja posiadałam własnego konia. Starałam się jeździć do stajni codziennie, żeby pomagać, chociaż zawsze znajdowałam godzinkę, by spędzić ją w siodle. Moja siostra była inna. Pomijając fakt, że nikt by jej nie pozwolił jechać dziesięć kilometrów rowerem po ruchliwej drodze. Ale w rzeczywistości nigdy nie ciągnęło jej do koni. Po prostu mi zazdrościła i po moich pierwszych jazdach, na których ona była obecna, ubłagała rodziców, żeby ona też mogła jeździć. To było dwa lata temu, potem zmieniłam stajnię, okiełznałam pięknego, lecz nieufnego Kamira, po czym dostałam go na własność od właścicielki stadniny, która miała do wyboru, albo dać go mi, albo go zabić. Ale to długa historia i opowiem ją później. *
   Pobiegłam do salonu, gdzie byli wszyscy domownicy- moi rodzice, siostra, a nawet dwa psy, gordon seter z owczarkiem niemieckim, i kotka angorska. Rodzice siedzieli na fotelach, pili kawę, rozmawiając, a moja siostra leżała na dywanie na brzuchu zajęta swoim nowym laptopem. Zwierzaki leżały na kanapie. Wszystkie trzy. A jaki to słodki był widok, gdy na dwóch leżących obok siebie czarno-brązowych psach leżała biała kotka.
-Jadę do stajni- oznajmiłam.
-Madziu, teraz?- mama pokręciła załamana głową.- Za dwie godziny będzie tort.
-Zdążę- rzuciłam, przeliczając w myślach. Godzina na dojazd w obie strony, najwyżej nie wsiądę na konia. Zobaczę źrebaka i wrócę- Nigeria rodzi. Długo na to czekałam. Proszę, nie będę jeździć.
-Jedź...- tata załamał ręce.
   Ojciec by mnie podwiózł, gdyby Kaśka wyraziła chęć jazdy ze mną. Wychodził z założenia, że dla jednej z nas nie opłaca się brać samochodu. Ale ja nie zrezygnowałam z żadnej możliwości pojechania do stajni, a Kaśka często miała ,,ważniejsze" sprawy na głowie i musiałam brać mój ,,pojazd". Dlatego zimą jeździłam do stajni rzadziej. Zazwyczaj dwa razy w tygodniu, czasami udawało mi się wybłagać trzy. Śnieg dopiero zdążył stopnieć i byłam spragniona kontaktu z końmi.
   Teraz miałam nadzieję, że Kaśka wyrazi chęć pojechania ze mną. Jednak tylko na chwilę skupiła na mnie wzrok tylko po to, żeby zaraz znów pochłonąć się dziecinną gierką, w której dziewczyna jeździła na koniu. Co nie przypominało w ogóle jazdy konnej. Przeskakiwała przez przeszkody siedząc sztywno, w ogóle nie podskakując w siodle, a kiedy Kaśka zapomniała nacisnąć Spację, koń przebiegał przez przeszkody jak duch, nawet jej nie przewracając. Koszmarna grafika.
-Kasiu, jedziesz?- spytałam błagalnie, mając nadzieję, że będzie wolała zobaczyć prawdziwe konie.
-Przecież jutro jestem umówiona na jazdę- odparła, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.- Dzisiaj mi się nie chce.
Wzruszyłam ramionami. Wybiegłam z domu krzycząc, że niedługo wrócę i przeklinając pod nosem. Złapałam stojący przy furtce rower i tyle mnie widzieli.
gify konie






   Dojeżdżałam do stajni. Już z daleka zobaczyłam dużą tablicę z logo stadniny. Zielone, wykaligrafowane napisy ,,CZERWONY RUMAK" i stojący nad nimi dęba zgrabny, czerwony koń ze złotymi oczami i rozwianą grzywą. Dosłownie ,,czerwony", nie kasztanowaty. Jego sierść lśniła jak ogień. Było w nim coś takiego... niezwykłego. Zawsze, kiedy tylko ukazywał mi się na horyzoncie, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wjechałam przez bramę, wypatrując w jednym z okien stajni łba mojego maleństwa. Dostrzegłam go bez problemu tam, gdzie zawsze. Mądre, głębokie oczy, z których jedno było jasnoniebieskie. Małe, ruchliwe uszka, które poruszały się na wszystkie strony, gdy zagwizdałam. Nasz sygnał od razu go pobudził. Uszy kołysały się jakby próbowały wychwycić, z której strony zabrzmiał dźwięk. Gniado-srokaty Kamir pomachał głową zawieszoną na umięśnionej szyi. Wiedziałam, że niżej znajdują się tak samo umięśnione bark, łopatki i grzbiet. On był po prostu piękny. Wyglądał jak sama istota piękna. I pomyśleć, że gdybym nie zainterweniowała w odpowiednim momencie jego już by tu nie było. Dziś nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niego. Bez przytulania się do ciepłej szyi, bez tego rżenia na powitanie, bez patrzenia w mądre oczy... I pomyśleć, że kiedyś żyłam bez niego i, gdyby nie przypadek, wciąż mogłabym tak żyć.
   Jego historia jest dosyć dziwna. Zakupiła go właścicielka stadniny, w której jestem od roku. Zakochała się w nim od pierwszego... jeżdżenia. Towarzyszyła narzeczonemu, który pojechał służbowo do Gdańska. Poszła na jazdę do pewnej stajni. Tam mieli tego konia na sprzedaż. Wsiadła na niego na próbę. Koń mięciutki, czemu nawet dziś nie można zaprzeczyć; pozornie też ułożony; spokojny... Nic dziwnego, że na drugi dzień wiozła go już wypożyczoną przyczepą z powrotem do nas do Krakowa. Powoli dojeżdżali, kiedy koń zaczął szaleć. Gdy otworzyli przyczepę na podwórku Kami wyskoczył z niej, wcześniej zerwał uwiąz i brykał po terenie stadniny strasząc zarówno ludzi, jak i konie. Z trudem udało się zagonić go na pastwisko, żeby nikogo nie stratował. Okazało się, że koń był tak na szprycowany środkami uspokajającymi, że nie wiedział co się z nim dzieje. Ale one przestały działać, a ludzie uważali go za straconego. Nikogo do siebie nie dopuszczał, ale mnie udało się zawrzeć z nim porozumienie, więź. Do dziś nie wiem jak to się stało. Nie musiałam bardzo narażać własnego życia, czy poświęcić wielu miesięcy, żeby mi zaufał. To przyszło tak... samo. I do tej pory nienawidzi ludzi, ale my bez siebie nie możemy żyć.
-Magda!- zawołała mnie Aneta, ta przyjaciółka, która do mnie dzwoniła.- Czekałyśmy na ciebie z Iloną. Chodź, Nigeria i źrebak są na padoku.
-Już tylko...- zaczęłam, ale przyjaciółka nie pozwoliła mi dokończyć:
-No chodź!-złapała mnie za rękę. Rower, z którego przed chwilą zsiadłam, teraz upadł na ziemię.
-Ale Kamir...
-Później nacieszysz się swoim kucykiem. Długo jeszcze każesz na siebie czekać?
Prychnęłam na nazwanie mojego cudnego konika kucykiem, ale rzuciłam rower i pobiegłam za nią. W sumie nie wiedziałam, z czym na mnie czekają. Ale sama bardzo chciałam zobaczyć źrebię Nigerii. Długie, słomiane włosy przyjaciółki zasłaniały mi widok, gdy próbowałam dotrzymać jej kroku, a i tak wciąż byłam w tyle. Zawsze zazdrościłam jej tych pięknych włosów, a także lśniących, zielonych oczu. 
   Na miejscu znalazłyśmy Ilonę i Dominikę- właścicielkę stadniny, które stały poza padokiem, opierając się o jego ogrodzenie. Z Domi byłyśmy na Ty. Miała dwadzieścia trzy lata i onieśmielało ją, kiedy ktoś w moim wieku, czy starszy, zwracał się do niej na ,,pani". Miała sympatyczny wyraz twarzy; długie, kręcone, brązowe włosy i błękitne oczy. Jej pierwszym i ulubionym koniem był kasztanowaty Rubin. To od niego wzięła nazwę nasza kochana stadnina. Dominika ma go od źrebaka. Kiedy się urodził jego sierść miała intensywny, czerwony odcień. Z wiekiem zjaśniał i teraz jest typowym ,,rudzielcem", ale nazwa pozostała. Szkoda, że ja widziałam tylko fotki młodego Rubinka...
-Magda- Dominika uśmiechnęła się na mój widok.- Trochę się spóźniłaś.
-Wiem-odpowiedziałam spokojnie.- Kiedy Aneta do mnie zadzwoniła i powiedziała, że Nigeria rodzi, byłam w domu. Musiałam dojechać na rowerze.
-Mniejsza o to. Spójrz.
Stanęłam obok przyjaciółek, do których zaliczałam też Domi, i patrzyłam jak dwa konie galopują obok siebie. Źrebak wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić. Długie nogi stawiały niepewne kroki. Jednak doskonale sobie radził.
-Klaczka, czy ogier?- spytałam w końcu.
-Klaczka- Domi wyciągnęła rękę i musnęła grzbiet przebiegającego obok konika. Mała nawet tego nie zauważyła.- Klaczka, której TY nadasz imię.
-J-ja?- wyjąkałam.- Czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt? To twój koń...
-Widzę cię tu codziennie, zawsze dużo czasu spędzałaś z Nigerią, dbałaś o nią. Należy ci się to.
-Hmm...- przyjrzałam się małej.- Ma być klasycznie: imię źrebaka na pierwszą literę imienia matki; czy wszystko jedno?
-Klasycznie.
-Może Nefretete? Możemy na nią mówić Nefretka.
-Zdecydowanie bardziej podoba mi się samo Nefretka- wtrąciła Ilona.- Może Nefreta?
Dominika rzuciła jej karcące spojrzenie, ale ja się z nią zgodziłam.
-Nie obrazicie się, jeśli pójdę teraz do Kamira?- spytałam.- Nie przywitałam się z nim.
-Leć- Dominika się uśmiechnęła.
-Może pojedziemy w teren?- zaproponowała Aneta.- Jeśli oczywiście Domi pozwoli.
-Jedźcie- odparła Dominika.-Magda bierze Kamira, wy weźcie Delgado i Michel [czyt. Mikel]. 
-A ty nie jedziesz?- spytałam z niekrytym zawodem.
-Czekam na weterynarza, który zbada Nigerię i... Nefretkę. Ale wam życzę miłej zabawy.
Poszłyśmy do stajni. Dziewczyny były w pełni usatysfakcjonowane otrzymanymi końmi. Delgado był siwym wałaszkiem angloarabskim, a Michel gniadą klaczą wielkopolską. Oba konie były bardzo miękkie i spokojne.
Bez pośpiechu osiodłałyśmy nasze wierzchowce i ruszyłyśmy w teren. Przez to wszystko całkiem zapomniałam o obietnicy złożonej rodzicom. Wróciłyśmy po godzinie, ale Dominika zgodziła się nas podwieźć do domu, więc niewiele się spóźniłam na własne urodziny. Oczywiście Aneta i Ilona  też były zaproszone. A rowery musiałyśmy zostawić w stajni, bo nie było szans, żeby trzy zmieściły się do lub na samochód.
gify konie
   Rozdział krótszy niż myślałam... Kiedy pisałam te wszystkie opisy wydawało mi się, że tego będzie tak dużo. xD Ogólnie ta notka nie będzie zbyt porywająca z dwóch powodów (pomijając to, iż jeszcze nie da się zbytnio wczuć w akcję). Po 1. dałam dużo opisów, żebyście mogli sobie mniej więcej to wszystko wyobrazić, a w opisach zawsze się plączę, czasem zdarzają się powtórzenia albo coś w tym stylu. Po 2. to dopiero początek. Musi minąć kilka rozdziałów albo chociażby sam ten prolog, zanim się rozkręcę. Tym bardziej, że teraz za każdym razem musiałam sprawdzać, jak mają na imię przyjaciółki Magdy xD 
   Liczę na to, że ten blog zyska tylu czytelników ile Karoszek :D
   Hmm... Mam też nadzieję, że nie ma tu daltonistów. A jeśli tak, to błagam o wybaczenie, ale widać w moim wykonaniu adresów blogów najbardziej imają się kolory: KARE(serce konia), CZERWONY(rumak) xD 
   Mam nadzieję, że w ten weekend uda mi się wstawić jeszcze drugą część prologu, ale jutro o 12 mam jazdę, a w poniedziałek będzie kartkówka z włoskiego i matmy, więc jeśli jutro nie zdążę, to notka pojawi się dopiero w czwartek bądź piątek (zależy jak tam z moją jazdą, bo we Wszystkich Świętych jednak wolałabym nie zawracać głowy ani dziadkowi, ani instruktorowi), bo niedzielę przeznaczam na zakuwanie -,-
To tyle z mojej strony, czekam na hejty :P
PS widzicie jak zadbałam o wygląd rozdziału? Wyjustowanie, akapity, inicjały (tylko pogrubione, ale opcje bloggera są o wiele mniejsze od Worda), niektóre słowa na Caps Locku i pokolorowane... ^_^
PS2 Jak będę miała czas i będzie mi się chciało obiecuję narysować logo Czerwonego Rumaka. Co prawda wyjdzie mi to dość nieudolnie, bo koń w logo miał być na prawdę cudowny, ale przynajmniej będziecie mieli względny zarys tego i owego ;)

* historia Kamira jest podobna do historii Dashy [dla czytelników KSK]. Ale dla Magdy jego oswojenie nie wiązało się z tak wielkim ryzykiem jakie podjęły Wiktoria i Izabela.

środa, 23 października 2013

hej :)

To mój kolejny blog o koniach ;) Będę opisywać na nim wymyśloną przez siebie historię. Pierwsza notka pojawi się jakoś w weekend (: