http://kare-serce-konia.blogspot.com/2014/05/ksk-cr-itp-w-zawiasach.html
Zapraszam. Nie chce mi się tego samego wstawiać i tutaj
wtorek, 27 maja 2014
piątek, 16 maja 2014
Rozdział 8
Wpatrywałam się w trzymaną w ręku kartkę oniemiała.
- Nie masz prawa, nikt z was nie ma - wycedziłam przez zęby. - Rhabbi co prawda należy do Dominiki - chyba pierwszy raz w życiu wypowiedziałam prawdziwe imię mojego konia. Nazywając go Kamirem, przypominałam sobie o łączącej nas więzi. Wypowiadając drugie imię, tak jakby trzymałam go na dystans. Już wiedziałam, że rozstanie będzie nieuniknione. - ale miała obowiązek poinformować mnie o jego sprzedaży. To było w umowie.
Przypomniałam sobie o świstku papieru, który podpisywali moi rodzice i Dominika. Oni upoważniali się do nieoczekiwania od Domi odszkodowania, gdyby coś mi się stało, ona zaś - do poinformowania mnie o jakichkolwiek planach związanych ze sprzedaniem Kamira, uśpieniem go i tym podobnymi rzeczami, które wpływałyby na nasze życia.
- Tak? - brew Beaty powędrowała do góry. - A może coś tam było małym druczkiem.
- Co ty chrzanisz? - postanowiłam przyjąć agresywną postawę.
- Domi czytała tą umowę. Nie chciała złamać prawa. Wiedziała, że masz kopię i byłabyś zdolna nawet iść z tym do sądu. Tak więc... - zrobiła pauzę - nigdzie nie było powiedziane, że to CIEBIE ma poinformować. Spójrz, czyje widnieją podpisy pod moim aktem zakupu.
Zmusiłam się, żeby zerknąć na świstek papieru, wciąż trzymany w zdrętwiałej od zaciskania pięści. Pod ceną 100.000 zł widniały trzy podpisy. Beaty, Dominiki i... mojej mamy!
- I? - spytała Beata. - Jaki wniosek?
- Dla Ciebie Kamir nie jest wart nawet tej kwoty z odjętym jednym zerem. Dla mnie - znacznie więcej.
Zarzuciła jedynie gęstymi włosami nonszalancko.
Złożyłam kartkę na pół i jeszcze raz na pół, a następnie przerwałam ją na 4 części, po czym rzuciłam w górę.
- Ups. - Uniosłam brew wyzywająco.
- Nie przejmuj się . - Beata zamrugała słodko. - Mam przy sobie jeszcze trzy kopie, a w domu oryginał - poczułam, że robię się czerwona ze złości, a ona wyciągnęła z kieszeni złożoną kilka razy identyczną kartkę i mi podała. - Proszę, weź. Tylko nie porwij od razu. Przyda ci się jakaś podstawa do kłótni z Dominiką.
Wyrwałam jej kartkę z ręki i pognałam przez pastwisko w stronę stajni. Przed długim budynkiem wpadłam na przyjaciółkę.
- Możesz mi powiedzieć... CO TO JEST?! - wepchnęłam jej akt zakupu.
- Magda, wiem, co myślisz. Ale... nie miałam wyboru.
- TY NIE MIAŁAŚ?! POWIEM CI, CZEGO NIE MIAŁAŚ! PRAWA! NIE MIAŁAŚ PRAWA SPRZEDAWAĆ KAMIRA! NIE TEJ KRETYNCE!!!
Krzyczałam tak głośno, że aż mnie gardło rozbolało. Gdy umilkłam, usłyszałam jak parę koni parska nerwowo.
- Nie rozumiesz... - szepnęła, unosząc rękę, żebym jej nie przerywała. - Mieliśmy problemy finansowe. Hubert przejrzał rachunki. Dochód w ciągu ostatniego półrocza był niewielki, nie mieliśmy ich za co zapłacić. Pasza się kończyła... Jeszcze trochę, a nie dość, że przysłaliby nam komornika, jeszcze konie by głodowały. Następnego dnia Beata zaoferowała, że kupi Kamira. Za sumę niemal stu krotnie większą, niż jest wart. Z takim charakterkiem, chyba tylko rzeźnik by go zechciał... Nie byłam przekonana, ale wtedy Kamir pozwolił jej do siebie podejść. Oprócz tego, że by go kupiła, dodatkowo by płaciła za jego utrzymanie. Dochód, którego nigdy nie mieliśmy, bo Kamir jadł, ale to z pieniędzy stajennej płaciłam za to jedzenie. A do tego Beata postanowiła zatrzymać Pikadora. Więc postanowiłam zadzwonić do twoich rodziców. Wiedziałam, że się nie zgodzisz go sprzedać. W takich chwilach nie myślisz racjonalnie. Prędzej byśmy zamknęli stajnię, niż uzyskali twoją zgodę. Jedna wystarczyło, że to jedno z twoich rodziców się podpisze pod aktem sprzedaży i zakupu Kamira. Rodzice jednomyślnie stwierdzili, że to ci dobrze zrobi. Wtedy skupisz się na nauce. Ale zastrzegłam Beacie, że nie może przenieść konia do innej stajni.
- Cudownie! - syknęłam. - Mam ci podziękować? To Beata! Ona w miesiąc tak wykończy Kamira fizycznie i psychicznie, że po miesiącu wyśle go do rzeźni, bo nigdzie indziej nie będzie się nadawał! - wybuchnęłam gorzkim płaczem. Przy kolejnym napadzie szlochu ukryłam twarz w dłoniach.
Dominika próbowała coś mówić, ale ja ją zignorowałam. Wbiegłam do stajni, szukając wzrokiem boksu Nefretki. Cały czas pomagałam przy zajeżdżaniu klaczy, czuwałam nad tym, by pracowano z nią spokojnie i bez przemocy. Kasztanka mi ufała. Ukryłam twarz w jej grzywie. Po chwili się uspokoiłam. Dopiero wtedy poczułam gorący oddech na plecach. Nefretka oparła o nie swój nos i oddychała głęboko. Miałam wrażenie, że za wszelką cenę próbuje mnie uspokoić. Oderwałam się od niej i pogładziłam ją po czole.
- Chciałabym mieć w sobie tyle łagodnego spokoju, co ty, maleńka. Niczym się nie przejmujesz, żyjesz każdym nowym dniem, nie myślisz o przyszłości...
Wyszłam z jej boksu. Cały żal, który we mnie tkwił, odkąd zobaczyłam Beatę przy Kamirze, nagle zniknął. Teraz nic nie czułam. Miałam wrażenie, że patrzę na wszystko z boku.
To przecież nie był mój koń, pomyślałam, wzruszając ramionami. Opiekowałam się nim tylko, bo nikt inny nie mógł do niego podejść. Skoro uważają, że Beata się nim zajmie lepiej... Ciekawe po ilu tygodniach koń się będzie nadawał tylko do rzeźni.
Wyszłam ze stajni i jeszcze raz spojrzałam na Kamira. Beata już go osiodłała i teraz zbliżała się do wyjścia z pastwiska. Mój ukochany koń szedł krok za krokiem, ze zwieszonym łbem. Chrapami prawie dotykał kolana Beaty. Jego dzikie oczy straciły radosny blask. Wyglądały teraz jak dwa zimne, czarne kamienie osadzone po bokach końskiej głowy. Kamir wydawał mi się teraz ze 20 lat starszy. Zacisnęłam pięści, boleśnie wbijając paznokcie w dłonie. Już miałam się odwrócić i odejść, zanim zostanę zauważona przez nową właścicielkę konia. Niestety, było już za późno. Beata właśnie spojrzała w moją stronę, a w jej oczach zalśnił tryumfalny uśmieszek. Pomachała mi prawą ręką, w której trzymała wodze zdjęte z szyi konia.
- Chcesz popatrzeć jak jeżdżę? - spytała z udawanym entuzjazmem.
- A wiesz, że chętnie? - poszłam w jej stronę. - Chętnie zobaczę jak skaczesz metr dwadzieścia na tak odurzonym koniu, że nie ma siły unosić nóg - dodałam pod nosem.
Stanęłam przy ogrodzeniu, oplatając rękami jego drewniane deski. Beata przełożyła wodze nad głową konia i siadła w siodle. Kamir szedł leniwym stępem, trzykrotnie wolniej niż zazwyczaj. Amazonce to nie przeszkadzało. Wyregulowała strzemiona, po czym zaczęła się rozgrzewać, kładąc wodze na kłębie. Dotykała rękami uszu pintosza, ogona, strzemion... Następnie wymachiwała nogami. W końcu złapała strzemiona, zebrała też wodze. Dała łydkę do kłusa i cmoknęła. Koń lekko przekrzywił lewe ucho, wydając z siebie ciche prychnięcie, ale nie drgnął. Beata trzy razy z całej siły uderzyła wałacha batem po zadzie. Na dźwięk bata przecinającego powietrze zacisnęłam dłonie na ogrodzeniu tak, że aż mi zbielały kostki. Kamir jedynie przyspieszył w stępie, więc oberwał kolejne 3 razy za łydką, w czasie na równi z mocnym kopnięciem. Koń ruszył wolnym kłusem. Czułam, że muszę go odzyskać, chociażby dlatego, iż wiedziałam, że teraz TAK będzie wyglądał każdy jego trening. Odwróciłam się i odeszłam.
- Chcesz popatrzeć jak jeżdżę? - spytała z udawanym entuzjazmem.
- A wiesz, że chętnie? - poszłam w jej stronę. - Chętnie zobaczę jak skaczesz metr dwadzieścia na tak odurzonym koniu, że nie ma siły unosić nóg - dodałam pod nosem.
Stanęłam przy ogrodzeniu, oplatając rękami jego drewniane deski. Beata przełożyła wodze nad głową konia i siadła w siodle. Kamir szedł leniwym stępem, trzykrotnie wolniej niż zazwyczaj. Amazonce to nie przeszkadzało. Wyregulowała strzemiona, po czym zaczęła się rozgrzewać, kładąc wodze na kłębie. Dotykała rękami uszu pintosza, ogona, strzemion... Następnie wymachiwała nogami. W końcu złapała strzemiona, zebrała też wodze. Dała łydkę do kłusa i cmoknęła. Koń lekko przekrzywił lewe ucho, wydając z siebie ciche prychnięcie, ale nie drgnął. Beata trzy razy z całej siły uderzyła wałacha batem po zadzie. Na dźwięk bata przecinającego powietrze zacisnęłam dłonie na ogrodzeniu tak, że aż mi zbielały kostki. Kamir jedynie przyspieszył w stępie, więc oberwał kolejne 3 razy za łydką, w czasie na równi z mocnym kopnięciem. Koń ruszył wolnym kłusem. Czułam, że muszę go odzyskać, chociażby dlatego, iż wiedziałam, że teraz TAK będzie wyglądał każdy jego trening. Odwróciłam się i odeszłam.
sobota, 10 maja 2014
Rozdział 7
Wybiegłam z siodlarni i chciałam iść do Beaty. Wtedy stwierdziłam, że to nie miało by sensu. To, że nosi mocne środki uspokajające jeszcze nic nie znaczy. A mogłaby się wyprzeć. Wolałam iść do Kamira i dopilnować, żeby nie zabrali go dziś do stajni.
- Hej, kochany mój... - szepnęłam kojąco, podchodząc do mojego konia.
Uniósł na chwilę głowę znad trawy, patrząc kto idzie. Rozszerzył nozdrza, wdychając mój zapach. Zarżał cicho na powitanie, po czym powrócił do leniwego skubania trawy. Nikt by się nie domyślił, że ten pozornie łagodny wałaszek, pasący się na padoku w całkowitym spokoju i rozluźnieniu, w jednej chwili potrafi się zmienić w rozszalałego dzikusa. Stałam przy nim dłuższą chwilę, wpatrując się jak powoli przeżuwa trawę. W pewnej chwili uniósł łeb, spoglądając gdzieś za mnie i wydał z siebie dźwięk przypominający bardziej kwik niż rżenie. Oczy błysnęły białkami, a mięśnie napięły się niebezpiecznie. Wiedziałam, że jest gotowy zaraz odskoczyć i uciec lub, w razie możliwości, zaatakować. Podążyłam za jego wzrokiem. Przy ogrodzeniu, jakieś sto metrów od nas, stała Beata. Jej brązowe włosy powiewały na późno popołudniowym wietrze. Stała w bezruchu, nie przeszła nad ogrodzeniem. Z tej odległości ledwie ją poznałam. Ale Kamir dobrze wiedział, kto to. Nienawidził wszystkich ludzi poza mną, ale nigdy nie reagował aż tak agresywnie. Denerwował się zazwyczaj, gdy się do niego zbliżali. W innym wypadku tylko nie spuszczał ich z oczu, pasąc się spokojnie. Wiedział, jak potraktowała go Beata. To dlatego tak zareagował.
- Ciii - wyciągnęłam rękę powoli, żeby go uspokoić.
Zadrżał pod moim dotykiem, gdy położyłam dłoń na jego spoconej szyi.
- Spokojnie, jestem tu... - mówiłam łagodnie i kojąco.
Powietrze przecinały nerwowe parsknięcia jedno po drugim. Zaczęłam kreślić mu na szyi małe kółka. Nie miałam pojęcia, czy robię to dobrze. Na internecie przeczytałam jak się powinno wykonywać masaż T-touch, ale nigdy nie widziałam go w praktyce. Kamir nieco się rozluźnił, ale wciąż był wystraszony.
- Zostań tu - poklepałam go po łopatce. - Nic ci nie zrobi.
Odwróciłam się na pięcie i energicznym krokiem poszłam w stronę Beaty. Spięła się, widząc jak do niej idę, a usta wykrzywiła w dziwnym grymasie, jakby szykowała się na zaczepkę. Postanowiłam ją zaskoczyć. Przeszłam nad ogrodzeniem koło Beaty, mijając ją pokazowo. Szłam już w stronę stajni, kiedy usłyszałam szyderczy ton jej głosu:
- I co? Tyle masz mi do powiedzenia? - prychnęła śmiechem.
- Dodałabym, że jesteś idiotką - odparłam, stojąc do niej plecami - ale muszę oszczędzać gardło, bo mam do pogadania z Dominiką. Wiesz gdzie ją znajdę, czy dalej będziesz tak nieużyta, jak do tej pory? - odwróciłam głowę, zmuszając się na najbardziej drwiący uśmiech, jaki umiałam zrobić.
- Pewnie na ujeżdżalni z Rubinem - usiadła na ogrodzeniu, twarzą do mnie, a plecami do Kamira. - Leć do niej, Madziu. Ja poobserwuję mojego przyszłego konia.
- Wara od Kamira! - warknęłam. - Nigdy ci go nie sprzedam.
- Ty nie. Ale zdaje się - odwróciła się na ogrodzeniu, żeby patrzeć na srokacza - że on nie jest twój.
Zacisnęłam pięści i miałam ochotę się na nią rzucić, by dosłownie wybić jej z głowy pomysł kupienia mojego konia.
Pobiegłam przez podwórze, zatrzymując się przy ujeżdżalni. Moja przyjaciółka właśnie ćwiczyła skok przez potrójny szereg ustawiony pośrodku ujeżdżalni. Po przeskoczeniu ostatniej przeszkody robiła pół koła, zmieniając kierunek pokonywania przeszkód. Cały czas jechała galopem, przy każdej zmianie kierunku robiła lotną zmianę nogi.
- Domi! - zawołałam, machając do niej ręką, kiedy rozejrzała się skąd dochodzi głos.
- Myślałam, że już od dawna jesteś w domu - zauważyła, podjeżdżając do ogrodzenia.
- Byłam u Kamira na pastwisku.
- Cały czas? Nie widziałam cię tam wcześniej.
Odwróciłam wzrok, próbując dobrać odpowiednie słowa.
- Kamir się boi Beaty. Panicznie. Pasł się spokojnie, patrzyłam na niego. Kiedy tylko podeszła do ogrodzenia na drugim końcu pastwiska... Oszalał.
- Źle go potraktowała - przyznała Dominika. - Nigdy więcej jej do siebie nie dopuści.
- Sądzę, że powinnaś odmówić zakwaterowania Pikadora i pozbyć się jej ze stajni.
Dominika się zakrztusiła i spojrzała na mnie zdumiona. Rubin niecierpliwie zrobił krok do tyłu.
- Zapomnij. Nie tknie więcej twojego konia. Sama stwierdziłaś, że nie Kamir nie pozwoli do siebie podejść. A Beata płaci za utrzymanie Pikadora, nie mogę jej wygonić.
- Dokładnie. Ona płaci, w przeciwieństwie do niektórych. - Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą Huberta. Nawet nie zauważyłam, kiedy podszedł.
- Hubi... - Dominika obdarzyła narzeczonego słabym uśmiechem.
- Musimy porozmawiać. W cztery oczy. Ale widzę, że Magdalena już idzie.
- Tak naprawdę to tu dopiero... - zaczęłam, ale przerwał mi ruchem ręki.
- Do zobaczenia jutro... czy kiedyś tam.
Mruknęłam coś pod nosem i odeszłam żwawym krokiem, szukając wzrokiem mojego roweru. Nigdy nie lubiłam Huberta. Chociaż jeszcze nigdy nie wygonił mnie w tak nieprzyjemny sposób. I to na oczach Dominiki!
Przez następne trzy dni nie miałam czasu przyjechać do stajni nawet na chwilę. Szkoła mocno dawała w kość, do tego rodzice naciskali na mnie, żebym się uczyła. Do tego musiałam narysować pracę domową z dodatkowej plastyki. Płaciłam za zajęcia plastyczne grube pieniądze, ale było to konieczne. Chciałam za dwa lata dostać się na ASP, a sam talent nie mógł wystarczyć. Musiałam ciągle ćwiczyć. W takich chwilach bardziej niż zwykle cieszyłam się, że mam Kamira. Nie byłoby mnie stać na zapłacenie za jazdy. Kasia w tym czasie raz była w stajni. Musiała jeździć rzadziej niż normalnie, ponieważ moje lekcje rysunku zabierały pieniądze także z jej pasji. Wściekała się na mnie o to. Jednak ja wiedziałam, że i tak dobrze, że może jeździć. Gdybym ja musiała płacić za jeżdżenie, nie wsiadłabym na konia przed skończeniem liceum.
- Jadę do stajni - rzuciłam, wyprowadzając rower z holu.
- Lekcje odrobione? - spytała mama. Skinęłam głową. - A skończyłaś ten szkic, który miałaś zrobić wczoraj.
- Taak - jęknęłam. - Dziś mnie nie powstrzymasz, muszę tam pojechać. Kamir beze mnie zginie.
- Domyślam się - mruknęła, unikając mojego wzroku.
Pojechałam do stadniny. Uśmiechnęłam się na widok witającego mnie czerwonego konia nad bramą. Zatrzymałam się przed stajnią, zsiadając z roweru. Rzuciłam pojazd na trawę. Próbowałam odszukać wzrokiem Dominikę. Właśnie nakładała pasze do wiader, żeby potem wrzucić je do żłobów. Powitała mnie lekkim uśmiechem.
- Gdzie Kamir?- spytałam na widok pustego boksu mojego rumaka.
- Na pastwisku - odpowiedziała, nie przerywając pracy.
- Nie ma Anety i Ilony?
- Minęłyście się. Były w stajni od samego rana, bo nie poszły dziś do szkoły, do szesnastej. Pokłóciłyście się? Mam wrażenie, że unikacie siebie nawzajem.
Pokręciłam głową.
- To... skomplikowane. Pomogę ci. Ale nie powinny być nakarmione ze dwie godziny temu?
- Tylko szykuję paszę na wieczorne karmienie. Leć do swojego rumaka - jej oczy błysnęły smutno, gdy wypowiadała ostatnie zdanie.
- Kamir! - zawołałam, biegnąc przez pastwisko.
Koń stał ze zwieszoną głową. Niemal dotykał trawy nosem, ale nie pasł się. Nawet nie drgnął, kiedy stanęłam koło niego. Nie zarżał jak zawsze, nawet nie skierował uszu w moją stronę. Kucnęłam, patrząc mu w oczy. Były zamglone. Miałam wrażenie, że nie wie, co się wokół niego dzieje.
- Koniku, co się dzieje? - pogładziłam go po czole.
- Witam - zza Kamira wyszła Beata z siodłem w ręku. Zastanawiałam się jak mogłam jej nie zauważyć. - Zdążyłaś idealnie. Właśnie chciałam wybrać się z niem na spacer. - Położyła mu siodło na grzbiecie. Nawet nie drgnął.
- Zostaw mojego konia w spokoju! - chciałam odepchnąć Beatę, ale odskoczyła.
- Kochana, to już nie jest twój koń.
Beata podała mi wyjętą z kieszeni kartkę papieru. Był to akt zakupu Kamira. Akt zakupu mojego konia...
piątek, 18 kwietnia 2014
Rozdział 6
Zdenerwowana opuściłam ujeżdżalnię, prowadząc mojego konia za wodze. Dominika krzyknęła za mną, ale nie miałam zamiaru jej słuchać. Dla mnie oczywiste było, że ona wyraziła zgodę na to, co zrobiła Beata. Wciąż miałam przed oczami jej twarz z wyrazami zarówno zdziwienia, przerażenia jak i zmieszania, kiedy rozległo się rżenie Kamira. W końcu dziewczyna złapała mnie za ramię i szarpnęła mocno. I tak bardzo roztrzęsiony już Kamir uskoczył w bok. Puściłam wodze, pozwalając mu pobiec przed siebie. Patrzyłam za nim tęsknym spojrzeniem. Jedyne, na co miałam teraz ochotę, było wskoczyć mu na grzbiet i pogalopować przed siebie. Zostawić za sobą wszystko, co nie powinno mieć miejsca.
- Zostaw mnie! - warknęłam i poszłam przed siebie.
- Magda! - krzyknęła za mną Dominika. - Daj mi wyjaśnić!
- A co powiesz? Że miało mnie dziś nie być i myślałam, że nie zauważę, że ta... osoba... jeździ na MOIM koniu? - odwróciłam się, patrząc na Dominikę.
Dziewczyna spuściła wzrok. Chwilę bawiła się kamykiem przy jej stopie, trącając go czubkiem buta. W końcu, nie podnosząc wzroku, odpowiedziała powoli, zastanawiając się nad każdym słowem:
- To nie tak. Beata... poprosiła, żebym jej pozwoliła spróbować dosiąść Kamira. Wiedziałam, że cię dziś nie będzie, więc się zgodziłam. Obiecała, że nie użyje bata ani niczego, co by go zdenerwowało. Widziałam jak go szczotkowała. Wiercił się strasznie, a ona nawet nie podniosła na niego głosu. Zaufałam jej i poszłam odmalować nasze logo.
- Oczywiście - mruknęłam. - Następnym razem mnie informuj. A Beacie NIGDY nie ufaj.
Ruszyłam przed siebie w stronę stajni.
- Jesteś zła?
- A jak myślisz?! - warknęłam i puściłam się biegiem przed siebie.
Wbiegłam do stajni i poszukałam wzrokiem miejsca, gdzie mogłabym się ukryć. Mój wzrok padł na opartą o ścianę drabinę prowadzącą na poddasze stajni. Trzymaliśmy tam słomę i siano dla koni.
Strych, oczywiście!
Wspięłam się na górę. Często spędzałam tam czas.Zawsze, kiedy byłam smutna, a nie miałam możliwości jeździć konno, wspinałam się na poddasze. Mogłam stąd oglądać całą stadninę. Strych zajmował całą przestrzeń pod dachem, a okna były z każdej strony, mogłam patrzeć zarówno na parking i karuzelę przed stajnią, padok za, a także halę po lewej i krytą ujeżdżalnię po prawej.
Położyłam się na brzuchu na wielkiej beli siana. Skrzyżowałam przed sobą ręce, a twarz ukryłam w przedramionach.
- Magda, proszę cię! - usłyszałam z dołu krzyk Dominiki.
Drabina się poruszyła. Wiedziałam, że zaraz będę miała towarzystwo. Wskoczyłam między bele słomy leżące w rogu pomieszczenia. Domi weszła, rozejrzała się po poddaszu i poszła. Odetchnęłam.
Idę po Kamira, pomyślałam. On teraz nie da się dotknąć nikomu poza mną. Jeśli mnie pozwoli...
Wiedziałam, że mój koń się bardzo wystraszył. Kilka lat zajęła mi praca nad nim. Od początku pozwalał mi do siebie podchodzić, ale łatwo się płoszył i parę razy omal mi nie zrobił krzywdy. Zdobycie jego zaufania zajęło mi wiele czasu.
Zeszłam na dół i wyszłam ze stajni. Kamira odnalazłam stojącego koło pastwiska. Wytok nie pozwalał mu pochylić głowy, a nawet bez niego nie mógłby się paść. Munsztuk zajmował mu prawie cały pysk. Na mój widok postawił uszy i zarżał na powitanie. Wodze spadły mu z szyi i plątały się pod nogami, kiedy podchodził do mnie.
- Witaj, kochany mój - podrapałam go między oczami. - Nie pochylaj się z dopiętym popręgiem. Zaraz ci zdejmiemy to siodło...
Przemawiałam do niego spokojnie, zdejmując kolejno każdą z części rzędu. Na szczęście nie było ich wiele. Tylko siodło i ogłowie z wytokiem. Otworzyłam bramę od pastwiska i wygoniłam na nie mojego konia. Kamień spadł mi z serca kiedy zobaczyłam, że łącząca nas więź wcale nie osłabła. Wróciłam do stajni przechodząc od strony hali. Na odkrytej ujeżdżalni Dominika właśnie prowadziła lekcję na lonży, sadzając na Micheli dziewczynę mniej więcej w moim wieku, a kawałek dalej na Pikadorze galopowała Beata.
Odniosłam sprzęt do siodlarni, chociaż miałam ochotę jedynie rzucić go w ogień. Zarówno siodło jak i ogłowie należały do Beaty. Ona miała 3 ogłowia: munsztukowe, wędzidłowe i westernowe; oraz 5 siodeł: ujeżdżeniowe, skokowe, westernowe, damskie i wszechstronne. Bo kto bogatemu zabroni?
Usłyszałam głosy w stajni. Nie chciałam, żeby mnie zauważono, więc szybko odsunęłam nieco od ściany kanapę stojącą naprzeciw wieszaków ze sprzętem i wskoczyłam za nią. Taka kryjówka była lekko naciągana, trudno byłoby mnie nie zauważyć, gdyby ktoś siadł na kanapie albo postanowił ją dosunąć do ściany. Stwierdziłam, że powiem wtedy, że wpadła mi tam frotka od włosów, a może ktoś nie zwróci na mnie od razu uwagi. Jeśli zamierzał tu wejść. Ale miałam zamiar przeczekać, a potem niespodziewanie wymknąć się ze stadniny.
- Jeszcze raz przepraszam - usłyszałam głos Beatki. - Nie wiedziałam, że tak zareaguje. Nigdy więcej go nie dosiądę, najpierw zaprzyjaźnimy się z ziemi. Chcę mieć dobre kontakty ze wszystkimi końmi.
- Nie przepraszaj. Przynajmniej nie mnie - Dominika westchnęła głęboko. - Magda już chyba pojechała. Zostawiła rower, ale ktoś mógł po nią przyjechać. Nie dziwi mnie, że nic nie powiedziała. Muszę sama nakarmić konie. Miałam zamiar pojeździć na Rubinie. Ech... z własnej winy zmieniam plany.
- Nie! Nie możesz. To przeze mnie, pozwól mi to naprawić. Tylko odniosę sprzęt Pikadora i zajmę się wszystkimi końmi. Tylko... co z Rhabbim? Magdalena wypuściła go na pastwisko...
- Nałóż mu tyle paszy treściwej, ile potrzebuje. Potem go przyprowadzę. Mam swoje sposoby.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi od siodlarni. Wysunęłam głowę zza kanapy, widząc Beatę. Dziewczyna nawet nie spojrzała w moim kierunku. Powiesiła siodło i ogłowie, a następnie sięgnęła do czarnej torby leżącej w rogu pomieszczenia. Domyśliłam się, że należy do niej. Uśmiech, malujący się na oczach nastolatki nie budził we mnie zbytniej sympatii.
- I tak będziesz mój - szepnęła pod nosem.
Wyjęła z torby małe pudełeczko, wzięła coś z niego i włożyła je z powrotem. Wyszła z siodlarni.
Wypełzłam zza kanapy. Teraz nie obchodziło mnie, czy ktoś mnie zauważy. Chciałam wiedzieć, co planuje Beata. Wyjęłam to samo pudełeczko. Nazwa nic mi nie mówiła, więc odwróciłam je i przeczytałam instrukcję:
,,Lek silnie uspakajający. Stosować w wypadku nadpobudliwych lub agresywnych koni. Jednorazowe podanie powoduje duże otumanienie zwierzęcia. W przypadku dłuższego stosowania zwierzę na długo staje się spokojne, jednak pozostaje świadome otoczenia. Sposób użycia: 1-2 tabletki dziennie podawać z marchwią lub paszą. Zaleca się rozpuszczenie w wodzie lub meszu, wówczas środek najszybciej się wchłania."
Wypuściłam opakowanie. Wiedziałam, któremu z koni Beata chce to podać.
Dziękuję Koniowatej, która zrobiła mi jakże piękny nagłówek <333
Kochani, przepraszam, że ostatnio tak mało piszę (chociaż przynajmniej nie oślepniecie od tych bzdetów xD), ale na tygodniu mam tyle lekcji, że nie mam na nic czasu. A weekend zazwyczaj mi się nie chce, choć zazwyczaj wtedy mogę odrobić bardziej skomplikowane prace domowe (filmiki, wypracowania, prezentacje), na które brakuje mi czasu, kiedy chodzę do szkoły :/
Dziś się zmobilizowałam. Powiedziałam sobie, że muszę dodać chociaż jeden rozdział. Poszłam na łatwiznę wybierając tego bloga, bo na KSK utknęłam i zajęłoby mi dużo czasu silenie się na wymyślenie jakiejś akcji, na którą nie mam pomysłu :( Ale tam też coś napiszę :D Wolne powyżej 4 dni stymuluje mnie twórczo XD
piątek, 7 marca 2014
Rozdział 5
Właśnie wyszłam ze stajni, kierując się na ujeżdżalnię, żeby porozmawiać z Dominiką, kiedy przed stajnią zaparkował dobrze znany mi samochód. Wysiadł z niego mój tata.
- Tato, co ty tu robisz? - spytałam.
- Zabieram cię do domu - odparł oschle.
-Już? Ale...
- Ani słowa - warknął.- Od pół godziny próbowałem się do ciebie dodzwonić. Zapomniałaś, że idziemy na urodziny twojej cioci? Za 10 minut powinniśmy być na miejscu. A ty nawet się stąd nie ruszyłaś i... śmierdzisz jak stara obora. W samochodzie na tylnym siedzeniu masz jakieś ubrania. Przebierz się. Prysznic weźmiesz na miejscu, ciocia nie zauważy.
Faktycznie zapomniałam, że ciocia ma urodziny. A telefon zostawiłam w siodlarni. Westchnęłam, zmuszona znowu przełożyć rozmowę z Dominiką.
Niestety Gabi musiała jeszcze tego samego dnia wyjechać, więc już się nie spotkałyśmy. Na drugi dzień po ,,imprezie" udało mi się wyrwać do stajni. Myślałam, że dostanę szlaban, ale Kaśka miała dziś swoją jazdę, więc tata musiał ją zawieźć. Przy okazji zabrał mnie. Rodzic z siostrą pojechali na chwilę nad rzekę, ponieważ wyciągnęłam ich z domu dużo wcześniej. Sama kazałam się wysadzić na drodze do Rumaka i doszłam piechotą.
Przy bramie Dominika stała na drabinie i odmalowywała logo Czerwonego Rumaka. Oczy konia, a także grzywę i ogon pomalowała fluorescencyjną farbą, dzięki czemu jarzyły się delikatnym blaskiem, kiedy padł na nie cień dziewczyny.
- Czeeeść! - zawołałam.
Dominika spojrzała na mnie, nie kryjąc zdziwienia..
- Maad? Co ty tu robisz? Przecież powinnaś mieć szlaban...
- Kaśka ma jazdę, ja przyjechałam z nimi. No i przydałoby się zabrać rower, który wczoraj zostawiłam.
- Ale.. nie wiem, czy... powinnaś tam iść.
-A dlaczegóż to?
W tym momencie powietrze rozdarło pełne furii rżenie. Przerażone, ale przede wszystkim wściekłe.
-Kamir!- krzyknęłam, puszczając się biegiem w kierunku, z którego dochodziło rżenie- na halę.
Dominika zawołała mnie po imieniu, ale zignorowałam ją. Wpadłam na krytą ujeżdżalnię w tempie błyskawicy. Zobaczyłam mojego konia, na którym siedziała... Beata! Jako rzędu użyła wędzidła munsztukowego i siodła westernowego, gdzie jedno do drugiego pasowało jak pięść do oka. Dziewczyna trzymała wodze niemal przy samym wędzidle. Kamir ślinił się, próbując uwolnić spod ostrego wędzidła. Za każdym razem kiedy wierzgnął, otrzymywał mocne uderzenie batem w zad lub szyję. Wówczas podrywał się do galopu, a po chwili Beata zdecydowanym szarpnięciem raniła mu pysk i uniemożliwiała bieg. W końcu Kamir zaczął obracać się wokół własnej osi. Dziewczyna kopała go za to po bokach. W końcu przestałam być jak sparaliżowana i podbiegłam do wałacha. Złapałam go za wodze, wyrwałam je z rąk Beaty, a ją samą popchnęłam tak, że spadła z konia.
- Co ty wyprawiasz?! - wydarłam się na całe gardło. - Co robisz na MOIM koniu?! Wynoś się stąd, bo... bo będzie źle.
- To bydle potrzebuje porządnej szkoły.
- A ty potrzebujesz lekarza. Właśnie... dzwonili ze szpitala. Prosili, żebyś oddała im ich szlafrok. Wiesz który? Ten taki biały z przydużymi rękawami.
Z drwiącym uśmieszkiem minęłam Beatę i wyszłam z hali. Zignorowałam Dominikę, która właśnie weszła na krytą ujeżdżalnię.
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
Wiem, krótko. Piszę coraz gorzej. Ale jak już mówiłam, mam szkołę -,- Wiem, taka długość rozdziału nie jest satysfakcjonująca, ale zawsze coś ;)
- Tato, co ty tu robisz? - spytałam.
- Zabieram cię do domu - odparł oschle.
-Już? Ale...
- Ani słowa - warknął.- Od pół godziny próbowałem się do ciebie dodzwonić. Zapomniałaś, że idziemy na urodziny twojej cioci? Za 10 minut powinniśmy być na miejscu. A ty nawet się stąd nie ruszyłaś i... śmierdzisz jak stara obora. W samochodzie na tylnym siedzeniu masz jakieś ubrania. Przebierz się. Prysznic weźmiesz na miejscu, ciocia nie zauważy.
Faktycznie zapomniałam, że ciocia ma urodziny. A telefon zostawiłam w siodlarni. Westchnęłam, zmuszona znowu przełożyć rozmowę z Dominiką.
Niestety Gabi musiała jeszcze tego samego dnia wyjechać, więc już się nie spotkałyśmy. Na drugi dzień po ,,imprezie" udało mi się wyrwać do stajni. Myślałam, że dostanę szlaban, ale Kaśka miała dziś swoją jazdę, więc tata musiał ją zawieźć. Przy okazji zabrał mnie. Rodzic z siostrą pojechali na chwilę nad rzekę, ponieważ wyciągnęłam ich z domu dużo wcześniej. Sama kazałam się wysadzić na drodze do Rumaka i doszłam piechotą.
Przy bramie Dominika stała na drabinie i odmalowywała logo Czerwonego Rumaka. Oczy konia, a także grzywę i ogon pomalowała fluorescencyjną farbą, dzięki czemu jarzyły się delikatnym blaskiem, kiedy padł na nie cień dziewczyny.
- Czeeeść! - zawołałam.
Dominika spojrzała na mnie, nie kryjąc zdziwienia..
- Maad? Co ty tu robisz? Przecież powinnaś mieć szlaban...
- Kaśka ma jazdę, ja przyjechałam z nimi. No i przydałoby się zabrać rower, który wczoraj zostawiłam.
- Ale.. nie wiem, czy... powinnaś tam iść.
-A dlaczegóż to?
W tym momencie powietrze rozdarło pełne furii rżenie. Przerażone, ale przede wszystkim wściekłe.
-Kamir!- krzyknęłam, puszczając się biegiem w kierunku, z którego dochodziło rżenie- na halę.
Dominika zawołała mnie po imieniu, ale zignorowałam ją. Wpadłam na krytą ujeżdżalnię w tempie błyskawicy. Zobaczyłam mojego konia, na którym siedziała... Beata! Jako rzędu użyła wędzidła munsztukowego i siodła westernowego, gdzie jedno do drugiego pasowało jak pięść do oka. Dziewczyna trzymała wodze niemal przy samym wędzidle. Kamir ślinił się, próbując uwolnić spod ostrego wędzidła. Za każdym razem kiedy wierzgnął, otrzymywał mocne uderzenie batem w zad lub szyję. Wówczas podrywał się do galopu, a po chwili Beata zdecydowanym szarpnięciem raniła mu pysk i uniemożliwiała bieg. W końcu Kamir zaczął obracać się wokół własnej osi. Dziewczyna kopała go za to po bokach. W końcu przestałam być jak sparaliżowana i podbiegłam do wałacha. Złapałam go za wodze, wyrwałam je z rąk Beaty, a ją samą popchnęłam tak, że spadła z konia.
- Co ty wyprawiasz?! - wydarłam się na całe gardło. - Co robisz na MOIM koniu?! Wynoś się stąd, bo... bo będzie źle.
- To bydle potrzebuje porządnej szkoły.
- A ty potrzebujesz lekarza. Właśnie... dzwonili ze szpitala. Prosili, żebyś oddała im ich szlafrok. Wiesz który? Ten taki biały z przydużymi rękawami.
Z drwiącym uśmieszkiem minęłam Beatę i wyszłam z hali. Zignorowałam Dominikę, która właśnie weszła na krytą ujeżdżalnię.
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
Wiem, krótko. Piszę coraz gorzej. Ale jak już mówiłam, mam szkołę -,- Wiem, taka długość rozdziału nie jest satysfakcjonująca, ale zawsze coś ;)
sobota, 11 stycznia 2014
Rozdział 4
-Gotowa?- spytałam, opuszczając strzemiona przy siodle Kamira.
-A co, jeśli poniesie?- spytała Gabi, zapinając pod brodą kask, który pożyczyłam jej z siodlarni.- Albo jak się okaże, że nie da mi się dosiąść? A jeśli...?
-Gabi! Proszę cię. Ja tu jestem, jeśli zacznie szaleć, zaraz go uspokoję.- Stanęłam przy łopatce Kamira wystawiając rękę w bok, pozwalając mu wtulić w nią jego jedwabiste chrapy.- No i nie zgrywaj takiego niewiniątka. Ile ty już jeździsz? Cztery lata? Na koń i wio do przodu.- Starałam się ukryć śmiech.
Moja przyjaciółka zgrabnie dosiadła wałacha. Widać było, że robiła to już setki razy. Przytrzymywałam go za wodze, ale to było zbędne, koń nawet nie drgnął. Zadowolona poklepałam go po szyi i wyszłam z ujeżdżalni.
-Magda...- usłyszałam za plecami słaby, niedowierzający głos.- Ta dziewczyna siedzi na... Kamirze?
Odwróciłam się i zobaczyłam Anetę. Powitałam ją skinieniem głowy, bez cienia uśmiechu. Ostatnio razem z Iloną strasznie się z zżyły, a ja czułam się wykluczona. Miałam też wrażenie, że mi zazdroszczą. Ale nie wiem czego. Może Kamira... Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale ze stajni wyszła Ilona, prowadząc za rękę Dominikę. Ilona wskazała Kamira z Gabi na grzbiecie, a potem wszystkie trzy spojrzały na mnie.
-Obawiam się, Domi- oczy rozbłysły mi radośnie na widok konia współpracującego z moją przyjaciółką- że chyba jednak będziecie mi musiały pomóc z tymi boksami.- Nie zrozumiała o co mi chodzi, więc zniżyłam się do wyjaśnień.- Obiecałam posprzątać wszystkie boksy w zamian za pożyczenie jednego z koni dla Gabi. Siedzi na moim koniu, więc...- zrobiłam znaczącą pauzę.
-Sposób, w który wykręcasz się od roboty jest zachwycający- stwierdziła Domi.- Musiałaś aż przekonać Kamira, by pozwolił się dosiąść twojej przyjaciółce, a wszystko po to, żeby uniknąć sprzątania.
-Ja? To Kamir. Nawet ze mną tego nie uzgadniał.
-To my może pójdziemy posprzątać stajnię- powiedziała Aneta, a pod nosem dodała:- Ktoś musi...- Potem zwróciła się do mnie:- Zawołaj nas, jak zacznie się coś dziać. Powiedzmy... jak Rhabbi stanie dęba.
Odwróciła się i odeszła, a za nią poszła Ilona.
Wymieniłyśmy spojrzenia z Domi.
-A te co ugryzło?- spytała.
Wzruszyłam ramionami, odwróciłam głowę i zamrugałam szybko, przeganiając łzy. Potem zawołałam do przyjaciółki:
-Możesz zakłusować!
Gabi dała mocną łydkę, a Kamir wystrzelił do przodu galopem.
-Eeej...- szepnęła do niego, ściągając wodze.- Spokooojnie...
Koń przeszedł do energicznego kłusa.
-Uważaj na niego- poleciłam.- Jeżdżę na nim tylko ja, często bez niczego, a w lato nawet w krótkich spodenkach i bez butów. Jest strasznie wrażliwy na łydkę.
-Zauważyłam- rzuciła, przejeżdżając obok nas.- Powiedz, kiedy będę mogła zagalopować.
Chciałam zauważyć, że po 4 latach nauki powinna wiedzieć, kiedy można przechodzić do wyższych chodów. Ale przygryzłam wargę i czekałam aż będę mogła kazać jej zagalopować. Po kilku okrążeniach, dwóch zmianach kierunku i woltach w każdym narożniku, wydałam polecenie. Kamir ochoczo skoczył na przód. Gabi trzymała się w siodle naprawdę dobrze. Widziałam jak jeździ kilka razy. Zawsze razem jeździłyśmy na obozy. Ale tamte konie trzeba było usilnie pchać do przodu, wymagały wielkiego wysiłku, by w ogóle zakłusować. A jak już biegły, były strasznie spięte i sztywne.
Ta para wyglądała nieziemsko. Gabi wyprostowana, zapatrzona w dal; jej biodra i ramiona poruszały się w rytm trzytaktowego chodu. A Kamir... Biegł rozluźniony, w rytmie, lekko zebrał chód, machał ogonem delikatnie na boki.
-Odpocznijcie trochę, a ja wam coś ustawię- oznajmiłam.
Kamir od razu przeszedł do stępa. Przeszłam zwinnie nad ogrodzeniem. Poszłam w stronę kilku stojaków i drągów ustawionych na środku ujeżdżalni. Wałach postawił uszy w moim kierunku, rżąc nawołująco. Uśmiechnęłam się do niego, ale poszłam dalej na środek ujeżdżalni. Kiedy koń zorientował się, że nie idę w jego kierunku puścił się do mnie kłusem, a potem lekkim galopem. Gabi mocno "zaciągnęła ręczny" przytrzymując wodze. Kamir zarzucił łbem, a kiedy nie udało mu się uwolnić spod wędzidła, zaczął unosić przednie kopyta. Gabi z gracją osoby, której koń już nieraz stanął dęba, przeniosła ciężar ciała do przodu, ale on gdy tylko wylądował, zaczął wierzgać.
-Pozwól mu!- krzyknęłam, bez cienia paniki. Wiedziałam, o co Kamirowi chodzi.- Poluzuj wodze!
Wypuściła je całkowicie z rąk, a koń skoczył do przodu i zaraz znalazł się przy mnie. Położył mi łeb na ramieniu, a jego ciepły oddech pieścił mi twarz. Pogładziłam jego jedwabiste, różowawe chrapki. Patrząc w te pełne miłości oczy zazdrość, którą odczuwałam widząc jak Kamir współpracuje z Gabi, zupełnie zniknęła. Po prostu nie byłam przygotowana do tego, że mój koń pozwala jeździć na sobie komuś, kto nie jest mną. Ale on udowodnił mi, że nie mam powodu do zazdrości. Kiedy tylko pojawiłam się w zasięgu jego wzroku, musiał się przywitać.
-Idź, kochany mój, ja tu jestem- powiedziałam.- Pospaceruj sobie.
Ale on miał gdzieś moją prośbę. Chodził za mną jak mój cień, non stop trącając mnie w ramię.
-Chyba musisz poczekać.- Uśmiechnęłam się bezradnie.
-W porządku.- Gabi poklepała Kamisia.- W końcu ty też się przemieszczasz.
Nie pytałam jej, ile skacze. Na razie to nie było istotne. Jej konkurencją jest cross, czasem jeździ nawet na zawody, chociaż wtedy wypożycza konie z klubu jeździeckiego, do którego należy, bo nie ma swojego rumaka. Więc pewnie jej przeszkody nie są małe, ale na rozgrzewkę ustawię coś niskiego. Postawiłam dwie stacjonaty 50 centymetrów w odległości 4 foule od siebie i kawałek dalej okser 50 na 50 centymetrów. Poklepałam Kamira po szyi i dołączyłam do Domi. Kamir odprowadził mnie do ogrodzenia i patrzył na mnie zawiedzionym wzrokiem.
-On się nie ruszy?- spytała Gabi?- Mogłam sobie darować te przeszkody...
-Ruszy się, poczekaj chwilę. Chciałam tylko ci powiedzieć, żebyś nigdy więcej nie szarpała za wodze. Zrobisz krzywdę i jemu i sobie. Poluzuj je po prostu i czekaj, aż się uspokoi. Czaisz?- Uniosłam brew.
-Taak... Ale czy Kamir...
Nie czekając na jej zażalenie złapałam za lewą wodzę, odwróciłam łeb Kamira w tamtym kierunku i cmoknęłam, a gdy postąpił parę niepewnych kroków w stępie, lekko klepnęłam go w zad na zachętę. Pokłusował ochoczo do przodu, całkiem zapominając, że nie chciał mnie opuszczać.
-Pewnie się powtarzam, ale łączy was wielka więź- usłyszałam głos z boku i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z obecności Dominiki.
Rzuciłam jej przyjazne spojrzenie, a potem skupiłam się na jeździe przyjaciół. Bez najmniejszych problemów przeskoczyli ustawione przeszkody, a potem pojechali jeszcze raz. Wtedy Domi podwyższyła im poprzeczki o 10 centymetrów. I znów dwa przejazdy. Robiliśmy tak, dopóki nie doszli do 90-ciu centymetrów. To przeskoczyli raz, kiedy chciałam prosić Dominikę, żeby podwyższała przeszkody, kiedy usłyszałam śmiechy w holu stajni. Zobaczyłam jak Beata czyściła na uwiązie, a obok niej stały moje przyjaciółki.
-Domi, pozwól tu na chwilę!- zawołała Ilona.
-Już idę!- odkrzyknęła, a do mnie powiedziała:- Miłej zabawy, ale ja już nie wrócę, bo zaraz mam umówioną jazdę na lonży. A trzeba jeszcze Lilkę wyczyścić.
Skinęłam głową. Kazałam Gabi skoczyć ostatni raz podczas tego treningu, kiedy nagle zobaczyłam, jak Beata wyprowadza Pikadora ze stajni.
-Gabi, zsiadaj!- krzyknęłam. Wyskoczyłam na ujeżdżalnię, łapiąc Kamira za wodze.
-Dobrze się, czujesz?- spytała ostrożnie.- Bitą godzinę skakałam. Przecież jak teraz go zostawimy w bezruchu w stajni to się poważnie rozchoruje.
-Rzucę go na karuzelę- odparłam pośpiesznie.- Złaź wreszcie!
Zsunęła się po jego boku dopytując się, o co chodzi.
-Muszę ci coś pokazać. Tylko szybko, bo potem już tego nie będzie.- Wymusiłam uśmiech i udawałam podnieconą, bo Beata już mocowała się z bramką od ujeżdżalni.
Nie chciałam pokazać, że się jej boję, chociaż tak było. Gabi może dobrze jeździ, ale nie jest przyzwyczajona do tego, co mi zafundował Kamir, kiedy Beata walnęła go batem. Właśnie muszę wreszcie powiedzieć o tym Dominice. Ale to potem. Teraz powinnam zabrać stąd konia i przyjaciółkę. Właścicielka Pikadora na pewno nie zawahałaby się powtórzyć tego, co zrobiła, kiedy ja siedziałam na Kamirze. W końcu co by ją powstrzymało? Gabriela nawet nie zorientowałaby się, co się stało, a ja jestem jedynym obserwatorem. Mnie się nie boi. Gabi by spadła, Kamir popędziłby przed siebie. Nic nie mogłabym zrobić.
-Idź przy jego zadzie- poleciłam. Musiałam mieć pewność, że Beata czegoś nie wykombinuje.- Żebyśmy się zmieściły w przejściu.
Wyminęłyśmy Beatę, na której twarzy malował się wściekły grymas. Dominika już czyściła w stajni Lilę. Przez chwilę nawet się zastanawiałam, czy moje "przyjaciółki" specjalnie jej nie zawołały. Może ich koleżanka ze starej stajni znów coś wymyśliła, ale nie mogła mieć wolnego obserwatora.
Tak jak powiedziałam umieściłam Kamira na karuzeli. Tylko go rozsiodłałam, podając siodło Gabi, a ogłowie zamieniłam na jeden z kantarów dopiętych do uwiązów przy karuzeli, bo nie chciało mi się iść do stajni. Na koniec ustawiłam tryb urządzenia na stęp.
-Dobra, to co chcesz mi pokazać?- Gabi nie kryła entuzjazmu.
-Że życie jest piękne- mruknęłam. Kucnęłam opierając łokcie na kolanach, a głowę na złożonych w pięści dłoniach.
-Hę?- nie zrozumiała.
-Beata jest nieobliczalna. Dzisiaj kiedy jeździłam na Kamirze. Chwilę przed tym jak zadzwoniłaś... Nie wiedziała jak mnie upokorzyć i uderzyła go batem w zad. Och, Gabi, on się tego tak panicznie boi!- Wybuchłam płaczem. Łzy ciekły mi po policzkach, ale musiałam skończyć opowieść. Stanął dęba, zaczął wierzgać... Jak go wreszcie postawiłam na czterech nogach, poniósł. Ja... ja... -łkałam - pierwszy raz w życiu się tak bałam...
-Mag, spokojnie- Gabi odłożyła przytrzymywane siodło i ogłowie na płot ogradzający karuzelę i objęła mnie ramieniem.- Już dobrze.
-Gdyby nie Dominika...- przed oczami stanął mi obraz wyjścia, w stronę którego biegł Kamir i ruchliwej ulicy znajdującej się zaraz za bramą.- Nie wiem, czy on by się zatrzymał. Dominika złapała go za wodze. Nie pozwoliła mu stanąć dęba. Dopuściła tylko, żeby się cofnął, bo cofanie, jak pewnie wiesz, to znak poniżenia się konia. Dając mu iść do tyłu pokazała, że to ona jest górą. No i nie wpadł w panikę pozbawiony drogi ucieczki.
-Rozumiem- szepnęła ostrożnie.- A dlaczego Beata to zrobiła.
Opowiedziałam o jej ofercie "nie do odrzucenia".
-Kamir jest mój, nie oddam go! Za żadne skarby świata- zakończyłam.
-Nie dziwię ci się. Widzisz, ja...- zadzwonił telefon Gabi i odebrała.- Tak. Już? Mamo, proszę... Tak, wiem. Będziecie za 10 minut? Minutę?! Mamo, nie mogę... No dobra! Jestem gotowa. Więc czekam. Pa!- Rozłączyła się i zwróciła się do mnie:- Zaraz moi rodzice po mnie przyjadą. Zabierzesz się z nami?
- Nie zostawię roweru- wytarłam oczy wierzchem dłoni- a poza tym mam tu jeszcze robotę.
Zostanę jeszcze z godzinkę czy dwie, a potem jadę.
-Jakbyś chciała pogadać- rzuciła na odchodne, bo właśnie pod stajnię podjechał jej samochód- to przyjdź do mnie po powrocie.
Westchnęłam głośno i wyłączyłam karuzelę. Kamir już ochłonął po treningu. Zostawiłam mu kantar. Prowadząc go za niego jedną ręką, na ramieniu drugiej powiesiłam ogłowie, a na jej przedramię wzięłam siodło. Wzięłam głęboki oddech. Odprowadzę Kamira, powieszę sprzęt, a następnie czas pogadać z Dominiką.
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
Woohuu! Jak ja Was kocham, mordy moje! :* Dzięki za wszystkie komentarze, a ja dziś mam świetny humor :D Zaczęłam dzień od jazdy o 10.00 i jestem wniebowzięta :D Klara chodziła jak marzenie, skakałyśmy bezbłędnie. Jest [udana] jazda, jest i wena. Jest wena, są i notki. Starałam się dziś skończyć gdyż ponieważ komuś to obiecałam. Tak, Soph. Wiem, że chciałaś się dowiedzieć, jak pójdzie "Ci" jazda na Kamirze xD W sumie nie mam co dalej do Was pisać, ale kochana Nikki ku mojemu zadowoleniu zauważyła, że pod ostatnią notką nie było dopisku ;) Więc mam tyle do powiedzenia. Dziękuję wszystkim za czytanie tego, komentarze i w ogóle. Niektórzy twierdzą, że CR jest lepszy niż KSK. Nie mogę się z tym zgodzić, chociaż nie wiem czemu. Może dlatego, że Karus ma dla mnie wartość sentymentalną. Zaczęłam go pisać w pierwsze tygodnie po tym, jak zaczęłam jeździć konno, jeszcze w starej stajni. Chociaż kocham moją obecną <3 Rumak jeszcze nie ma dla mnie takiej wartości, ale mam nadzieję, że ją zdobędzie.
Heh, dzisiaj w rozmowie z Nikki doszłam do wniosku, że wena to taka wredna żmija, która tylko chce robić na złość. Chciałam pisać, wena miała mnie gdzieś. Poszła na wakacje i radź se sama. Więc postanowiłam zawiesić wszystkie blogi. Tak, planowałam to już przed Świętami. I co? Jak widać wena się mnie uczepiła, non stop łapię się na tym, że w głowie obmyślam nowe rozdziały i efekty widać na blogach. Praktycznie co tydzień pojawiają się nowe rozdziały na KSK lub CR. :)
sobota, 28 grudnia 2013
Rozdział 3
Rozdział dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce i świetnej pisarce/malarce Gabi "Sophie.N" <3
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
Stałam w boksie Kamira i szczotkowałam go przed jazdą. Szlag mnie trafiał, kiedy wiedziałam, że naprzeciwko, tam, gdzie jeszcze niedawno był Rubin, Beata czyściła swojego Pikadora. Za nic w świecie nie miałam ochoty jeździć w tym samym czasie co ona, ale nie zamierzałam ustąpić. Kątem oka dostrzegłam, że Beata raz na jakiś czas zerka w naszą stronę i przygląda się mojemu konikowi, jednak ja to ignorowałam. Skupiłam się na Kamirze, nic więcej dla mnie nie istniało.
Stępowałyśmy po tej samej ujeżdżalni, w różnych kierunkach. Denerwował mnie mijający nas co chwilę Pikador. Nie, uświadomiłam sobie, to nie Pikador mnie wkurza, lecz jego właścicielka. Za każdym razem jej twarz zdradzała wściekły grymas. Żałowałam, że w pobliżu nie ma nikogo. Dziewczyny były w stajni, a Dominika z Hubertem w domu. Gdyby ktoś patrzył na nas, czułabym się bezpieczniej. Wiedziałam, że w końcu znajdzie sposób, by nas upokorzyć. Gdy próbowała zakłusować, nawet nie użyła łydek. Od razu uderzyła Pikadora palcatem skokowym w zad. A że zbliżali się do nas, świst bata wystraszył mojego konia. Kami uskoczył w bok i przegalopował kilka kroków. Bardzo szybko udało mi się go uspokoić. A na ustach Beaty zalśnił tryumfalny uśmiech. Ja też się uśmiechnęłam. Kamir był bardzo płochliwym koniem. Ufał mi bezgranicznie, ale nieraz zdarzało mu się ponieść lub uskoczyć w bok. Dla mnie to było nic. Dalej stępowaliśmy. Moim zdaniem Beata za szybko przeszła do szybszego chodu. Zmieniliśmy kierunek, a ona zrobiła to samo. Węszyłam podstęp, ale nie mogłam nic zrobić. Kiedy nas minęła wydawało mi się, że widziałam kątem oka jak unosi palcat. Wydawało mi się? Chwilę potem już nie miałam wątpliwości. Usłyszałam świst, potem uderzenie w zad konia. Mojego konia. Następne co pamiętałam to reakcja Kamira. Stanął dęba tak wysoko, że prawie polecieliśmy do tyłu. Błyskawicznie położyłam mu się na szyi, kopiąc go bezlitośnie w boki, żeby tylko nie miał okazji znów się unieść. Udało się, ale nie tak, jak miałam nadzieję. Wałach strzelił naprzód dzikim galopem, strzelając barana co jedno foule. Z ust wyrwał mi się cichy jęk, chociaż miałam ochotę krzyczeć. Wypuściłam wodze a złapałam za przedni łęk siodła. Szarpanie go i tak nic by nie dało. Wpadłby w jeszcze większą panikę i prędzej poraniłabym go wędzidłem, niż go uspokoiła. A czułam, że nie mogę spaść. Beze mnie na grzbiecie jeszcze trudniej byłoby mu się opanować.
-Prrr!- zawołałam.- Spokojnie, ciii...
Koń przestał wierzgać, ale dalej biegł przed siebie na oślep, rżąc przeraźliwie. Niebezpiecznie zbliżyliśmy się do ogrodzenia ujeżdżalni. Metrowy płot nie był dla Kamira żadną przeszkodą. Koń skakał wiele wyżej, nasz rekord to półtora metra. Wiedziałam, że bez problemu przeskoczy, chociaż nie chciałam tego. Nie wiedziałam, gdzie koń się zatrzyma. Na wolności mógł daleko ponieść. Pierwszy raz w życiu bałam się Kamira. Wałach skoczył. Jedyne, co mi zostało to zrobić półsiad i dać się ponieść. Dobiegł do ogrodzenia stadniny. Tamto miało ze dwa i pół metra więcej. Jedyną możliwością ucieczki stąd było wyjście przez prawie zawsze otwartą bramę. Koń wbił kopyta w ziemię, zawrócił na zadzie i puścił się galopem w drugą stronę.
-Ho!- usłyszałam krzyk i zorientowałam się, że przy Kamirze stoi Dominika, ściskając mocno za wodze.- Spokooojnie.
Kamir spróbował stanąć dęba, ale Domi trzymała go z całej siły. Gdy chciał się cofnąć, ona trochę ustąpiła, pozwoliła mu zrobić trzy kroki do tyłu, ale nie wypuściła wodzy.
-Zsiadaj- syknęła Domi.- Na co czekasz?!
Błyskawicznie przerzuciłam prawą nogę nad zadem konia i zsunęłam się po jego boku. Wzięłam w rękę wodze, a Dominika odsunęła się od Kamira. Dopiero wtedy zobaczyłam, że zaczął się rozluźniać, uspokajać.
-Przepraszam- Dominika pochyliła się, oparła dłonie na kolanach i oddychała ciężko, patrząc w ziemię.- Nie chciałam nakrzyczeć, ale mnie wystraszyliście. Właśnie wychodziłam z domu, kiedy zobaczyłam jak Kamir zwariował. A najgorsze jest to, że... nic nie mogłam zrobić. On pędził tak szybko.... Mi zostało tylko odprowadzić was wzrokiem...- rozpłakała się.
-Domi...- szepnęłam kojąco. Spojrzałam jak się ma Kamir, ale ten był już całkiem spokojny. Wiedząc, że nie odejdzie, puściłam wodze i objęłam przyjaciółkę. Wszystko dobrze, Domi. Kamir by mnie nie skrzywdził, nawet w takim stanie- sama nie wierzyłam w swoje słowa.
-A co się stało?- Dominika się wyprostowała.
-Och, Magdaleno, jesteś cała?- Beata podbiegła do mnie. Widziałam, że Pikadora uwiązała za wodze na ujeżdżalni. Chciało mi się śmiać. Dziewczyna nawet nie kryła zadowolenia lśniącego jej w oczach. O to jej chodziło. Ja o tym wiedziałam, ona tym bardziej. Chodziło jej, żeby Dominika się nie dowiedziała.
-Nic mi nie jest?- rzuciłam wymuszony uśmiech Beacie.- W sumie to nie wiem, czego się wystraszył. Może bata- zobaczyłam napięcie na twarzy dziewczyny. Niedoczekanie. Jeśli powiem Domi prawdę, a zrobię to na pewno, to w cztery oczy, a nie przy tej bogatej laluni, która wszystko zgodni na zbieg okoliczności albo nieszczęśliwy wypadek. Postanowiłam na tą chwilę zrobić to za nią.- Pikador nie chciał zakłusować i Beata klepnęła go palcatem w łopatkę. Kamir tak się go boi, że nawet coś takiego mogło go przerazić.
Warto było skłamać, żeby zobaczyć minę Beaty, która mówiła: ,,Yyy... Co ona knuje? Będzie mnie kryła po tym, co zrobiłam? A może sama tak myśli?". W rzeczywistości nie skłamałam. Nie do końca... W końcu po tym zdarzeniu, które przedstawiłam Kamir uskoczył w bok i poniósł, ale przez chwilę...
-Udało ci się- mruknęła Beata. Rozsiodłałam Kamira, a teraz rozczyszczałam go w jego boksie po jeździe, gdy tamta oparła się o bramkę i nie spuszczała z nas wzroku. Miałam ochotę krzyczeć, ale żal mi było konie straszyć.- To może był pierwszy raz, ale nie ostatni, gdy postanowiłam UMILIĆ wam życie. Będą też inne. Chyba, że zgodzisz mi się go oddać. Cały czas oferta z Pikadorem jest aktualna. Powiedz tylko słowo, a dostaniesz Wspaniałego konia sportowego za to łaciate bydlątko.
Wypuściłam czyszczone właśnie przednie kopyto (stałam tyłem do Beaty), odwróciłam się gwałtownie i podeszłam do dziewczyny, zaciskając palce na kopystce.
-A więc po co ci ,,to bydlątko"? Tak na serio, po co ci koń, do którego nie możesz się zbliżyć?
-To tylko kwestia czasu. Jego da się wytrenować, znam sposoby.
-Ach tak? Na przykład?
-Wystarczy podać koniowi końską- zaśmiała się ze swojego ,,żartu"- dawkę środków uspakajających, a jak będzie ledwo trzymał się na nogach, trzeba mu je związać i bić go batem, ostatecznie cienkim, mocnym kijem, po szyi, grzbiecie i zadzie.
Uniosła głowę dumnie, a mnie się zrobiło słabo. Otworzyłam usta, żeby coś jej odparować, ale się powstrzymałam. Pokręciłam głową z rezygnacją i wróciłam do czyszczenia Kamira. Nie można się kłócić ze wszystkimi głupcami tego świata, pomyślałam. Był to też cytat z mojej ulubionej książki.
-A więc jak brzmi odpowiedź?- spytała Beata.
-Zapomnij- rzuciłam, nawet na nią nie patrząc.
Mina jej stężała. Odeszła w stronę siodlarni.
Wtedy poczułam wibrowanie w kieszeni bryczesów. To dzwonił mój telefon. Wyciszałam go zawsze, żeby nie straszył koni. Odłożyłam ostatnie już wyczyszczone kopyto i wyjęłam komórkę.
-Halo?
~Mag, jestem u babci~ usłyszałam głos Gabi.~Właśnie przyjechałam.
Gabi była moją najlepszą przyjaciółką. Lubiłam ją nawet bardziej niż Ilonę i Anetę. Niestety normalnie mieszkała w Warszawie. Do Krakowa przyjeżdżała raz na jakiś czas, gdyż mieszkała tu, w sąsiednim domu do mojego, jej babcia. Zawsze wtedy się spotykałyśmy.
-To świetnie- zawołałam.
~Jesteś w domu? Spotkamy się?
-Ech... jestem w stajni. Przyjechałaś swoim samochodem?
~No tak. Z rodzicami...
-Cudownie. Może poprosisz ich, żeby cię tu przywieźli? Wreszcie pokażę ci Kamira.
Gabi była u mnie wiele razy odkąd zaczęłam jeździć w Rumaku, ale jeszcze nigdy nie widziała stajni. Zawsze przyjeżdżała na krótko, w czasie kiedy nie jechałam do koni. Sama jeździła tylko rok krócej ode mnie.
Jej rodzice się zgodzili, więc poinstruowałam ją, jak dojechać. Piętnaście minut później zobaczyłam, jak jej samochód wjeżdża na parking. Przytuliłyśmy się przyjacielsko na powitanie. Potem zaprowadziłam ją do stajni.
-Pytałam wcześniej Domi...- zaczęłam nieśmiało.- Pozwoliła mi na twoją jazdę na Delgadzie- nie wspomniałam, że aby Gabi nie musiała płacić, umówiłam się z Dominiką, że posprzątam dodatkowo sama w każdym boksie i zamiotę korytarz stajni. Ale warto było się tak poświęcić, by zobaczyć radość przyjaciółki. - Idź obejrzeć konie- poleciłam.- A ja tylko przyniosę siodło i osiodłamy Delga. Potem pokażę ci Kamira.
Poszłam po siodło, które było całkowicie zdekompletowane, więc ucieszyłam się, że nie kazałam przyjaciółce czekać. Musiałam najpierw znaleźć strzemiona, popręg i czaprak. Niech Aneta i Ilona omijają mnie przez resztę dnia szerokim łukiem, pomyślałam, dopinając ostatnie puślisko, bo powiem im co myślę o takim rozbrajaniu siodeł. A potem się dziwić, że brakuje części. Zarzuciłam siodło na przedramię lewej ręki, ogłowie wzięłam w prawą i wyszłam z siodlarni. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam Gabi stojącą przy boksie Kamira. Chciałam krzyknąć, żeby stamtąd odeszła, ale coś nie pozwoliło mi się odezwać. Może to przez zachowanie konia... Kami stał rozluźniony z uszami nastawionymi w stronę szepczącej do niego dziewczyny. Trącał chrapami jej wyciągniętą dłoń.
Podeszłam spokojnie do niej. W końcu mnie zauważyłam.
-Madziu, jaki on śliczny- uśmiechnęła się.- Hmm... Opowiadałaś mi o wszystkich koniach w stajni, ale nie słyszałam o żadnym... Rhabbi Akk- odczytała z tabliczki.
-Mówiłam- stwierdziłam krótko.
-Nie pamiętam. No dobra, to pokażesz mi tego słynnego Kamira?
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-No co?- na jej zdziwiony wzrok jeszcze bardziej się roześmiałam.
W końcu wzięłam parę głębszych oddechów, żeby się uspokoić.
-Gabi, poznaj Kamira- wskazałam srokacza.
-Nie rozumiem... Przecież to...
-Koń ma na imię Rhabbi Akk- wyjaśniłam.- To imię mi się nie podobało, więc skróciłam je na Kamir. Nigdy nie używałam jego prawdziwego imienia, nawet przy rozmowach z tobą. Więc nie miałaś prawa wiedzieć. Ale, Gabi, on ci się dał dotknąć!- zawołałam.- Ten koń nie toleruje nikogo poza mną. Masz powód do dumy. To co, chcesz spróbować dosiąść tego wiatru?
Po błysku w jej oczach już znałam odpowiedź.
-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-=_-
Heh, wena zawsze musi mi pokrzyżować plany. Zawsze było tak, że ja chciałam pisać, a jej się to nie podobało i szła sobie na spacer i zostawiała mnie samą. A tu co? Pierwszy raz w życiu mam odwrotnie. Chciałam zawiesić blogi na kilka tygodni, a wena co na to? ,,Nie ma mowy, nie pozbędziesz się mnie. Masz pisać i już." Taka tam bajeczka, ale rozdział jest, a ja zastanawiam się już, co dam na KSK xD No to tyle. Ja lecę. Mam do poskromienia pewną wenę [uderza prawą pięścią w lewą otwartą dłoń] xD Za dużo wina... chyba mszalnego xD Nie no, naprawdę lecę. Do następnej notki :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)